Premier Morawiecki nie ma problemów z polityczną autopromocją. Tym razem promował się w Watykanie.
Doniesienia o stanie zdrowia Kaczyńskiego w najbliższych miesiącach będą miały coraz większe polityczne znaczenie, a sondaż „Rzeczpospolitej” jest tego nieśmiałym zwiastunem.
Wbrew pozorom istnieje przestrzeń między ulubionym przez rządzących monologiem adresowanym do klaszczącego obywatela a rozróbą. Zamiast transparentów potrzebne są trudne pytania.
Premier chciał łatwo i szybko rozwiązać problem protestu opiekunów osób niepełnosprawnych – zabrać bogatym i oddać biednym. Na razie nie wyszło.
Anna Plakwicz i Piotr Matczuk we wrześniu w atmosferze skandalu rozstali się z premier Beatą Szydło. Jak dowiaduje się POLITYKA, w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie wciąż toczy się postępowanie sprawdzające w ich sprawie.
Tak się dziwnie plotą losy polityków, że po monachijskiej wpadce światowego Mateusza Morawieckiego wielu członków PiS zatęskniło za swojską Beatą Szydło.
Przypuszczam, że p. Morawiecki nie odniesie się do niniejszego tekstu, a jeśli to uczyni, zapewne powie, że został źle zrozumiany.
Przesłanie propagandy, w której polskie premier uczestniczy, polega na głoszeniu tzw. symetryzmu, polegającego na przekonywaniu, że Polacy i Żydzi wycierpieli mniej więcej tyle samo.
Zachód nie ma już złudzeń co do Rosji, coraz ostrzej mówi o Chinach, bardzo obawia się rozwoju wypadków w Turcji. Ale to słowa polskiego premiera o „żydowskich sprawcach” Holocaustu stały się cytatem numer jeden z monachijskiej konferencji bezpieczeństwa.
To, co Morawiecki ugasi, Kaczyński zawsze może rozpalić, jeśli taka będzie jego kalkulacja polityczna.