Stany Zjednoczone obciążyły Iran odpowiedzialnością za ataki na tankowce w Zatoce Omańskiej. Może to być doskonały powód do wojny, którego – jak się zdaje – Amerykanie od jakiegoś czasu szukają.
Nie należy pytać o to, dlaczego Teheran zdecydował się na wstrzymanie oddawania uranu. Ale raczej: dlaczego tak późno.
Donald Trump uznał irańskich Strażników Rewolucji za „organizację terrorystyczną”. To nie tylko opinia prezydenta i ważny akt prawny, ale również błąd.
40 lat temu ajatollah Chomeini rozpoczął tajne negocjacje z Waszyngtonem. Ich stawką były losy rewolucji islamskiej.
W ekipie Donalda Trumpa umacnia się przekonanie, że jedyną nadzieją na zmianę polityki Iranu jest zmiana reżimu. Tylko jak?
Stało się dokładnie to, czego Polska chciała uniknąć. Warszawska konferencja na temat pokoju na Bliskim Wschodzie była tak przesycona wojowniczą retoryką, że zostanie odebrana jako narada wojenna.
40 lat po rewolucji islamskiej amerykańska polityka wobec Iranu wciąż przypomina walkę z wiatrakami, w której Polska przyjęła właśnie rolę Sancho Pansy.
Waszyngton Trumpa dąży do stworzenia antyirańskiej koalicji państw arabskich. Jeśli jednak prezydentowi marzy się „arabskie NATO”, to raczej się nie uda.
Po niemal 40 latach wrzenia rewolucja islamska powoli dogasa. Ajatollahowie próbują więc rozniecić nacjonalizm. W tym regionie grozi to wielkim pożarem.