W Pondy jest pokaz fajerwerków, a w Bombaju pokaz gwiazd Bolywood. A Sylvee jest dumna z domu z tarasem, z dzwonkiem przy bramie, z gankiem, na którym można puszczać wirujące różdżki magiczne.
Nima nigdy nie była dalej niż za rzeką. Ostatni raz widziała Europejczyków kilka lat temu, kiedy odwiedzili szkołę zostawiając kilka książek. Tym razem chciałaby nie zmarnować szansy.
W każdy świąteczny dzień ojciec dostaje ryż i chapatti na liściu palmowym, a kiedy się już „napatrzy” na jedzenie, Ashok zjada jego porcję. Wiadomo przecież, że ojciec ze zdjęcia nie wyskoczy, a ktoś to musi zjeść.
W kilku indyjskich stanach zakazano seksualnie edukować młodzież w szkołach publicznych.
Na kojarzeniu par – od rejestracji po miesiąc miodowy – można świetnie zarobić.
Nowy Świat leży dziś w Azji. Dwie najludniejsze potęgi dawno już przestały być takie biedne, a rozwijają się szybciej niż Ameryka i Europa. Gdyby powstał twór o nazwie Chindie, rządziłby niepodzielnie na naszym globie.
Helikopter Sokół przemalowany w wojskowe barwy przelatuje nisko nad góralską chatą pod Butorowym Wierchem. Para aktorów o ciemnej karnacji kryje twarze przed uderzającym tumanem białego puchu. Scenę obserwują dwie góralki: – Nigdy się tu nic takiego nie działo. A dziać się zaczęło, gdy pod Tatry zjechali Hindusi z Bollywood kręcić film „Fanaah”.
To Indusi rządzą światem. W 19 krajach Azji, Afryki, Oceanii i Karaibów mają 200 deputowanych do parlamentów, 68 ministrów, czterech prezydentów i dwóch premierów. Są bardziej widoczni od Chińczyków. Biją ich na głowę w światowej informatyce, bankowości, ekonomii i literaturze.
Handel zamienia wrogów w przyjaciół. Chiny i Indie kończą okres wojen i konfliktów, a ekonomiści wróżą nawet sojusz pomiędzy "fabryką świata" a "światowym centrum usługowym", które mogą wspólnie grać na globalnym rynku. Czy jesteśmy właśnie świadkami narodzin Chindii - nowego gospodarczego giganta?