Pół miliarda Indusek zdecyduje o wyniku rozpoczynających się indyjskich wyborów. Dlatego politycy prześcigają się w kuszeniu ich obietnicami. A one korzystają.
Narendra Modi ubiega się o trzecią kadencję, a z antymuzułmańskości uczynił jeden z najważniejszych oręży i spoiwo swego ruchu.
Premier Indii Narendra Modi występuje już w roli zastrzeżonej dotąd dla duchownych. Tym samym uświęca nowy wyznaniowy model państwa. A w wiosennych wyborach idzie po niepodzielną władzę.
W Uttar Pradesh, najludniejszym stanie Indii, rozpoczął się właśnie spis krów. Według lokalnego rządu ma to polepszyć ochronę tych zwierząt.
To bodaj najskromniejszy przejaw modimanii, ocierającej się o kult jednostki. Od czasów Indiry Gandhi nie było w Indiach porównywalnego zjawiska.
W 2024 r. czeka nas niezwykła kumulacja: wybory odbędą się w ponad 70 państwach, w których w sumie mieszka więcej niż połowa ludności planety, a przynajmniej 2 mld z nich ruszy do punktów wyborczych.
Dla przyzwyczajonych do europocentrycznego patrzenia na świat stwierdzenie, że to wrzesień kształtował podejście do polityki klimatycznej na przełomie 2023 i 2024 r., może być zaskoczeniem. W Brukseli działo się mało, ale też nie na Brukseli kończy się polityka klimatyczna.
Premier Justin Trudeau ogłosił, że „istnieją wiarygodne przesłanki”, iż za zabójstwem mieszkającego w Kanadzie Sikha, Hardeepa Singha Nijjara, stoją indyjskie siły specjalne.
Indie od pół wieku są mocarstwem nuklearnym, od kilku tygodni także kosmicznym. Ale miliony ich mieszkańców wciąż załatwiają się pod gołym niebem. Dlaczego łatwiej wysłać misję na Księżyc, niż położyć rury kanalizacyjne?
Justin Trudeau poinformował w poniedziałek, że według jego wiedzy za czerwcowym morderstwem Hardeepa Singha Nijjara, przywódcy sikhów w Kanadzie, stoją „agenci indyjskiego rządu”. Narendra Modi mówi, że to absurd, i rozpoczyna dyplomatyczną kontrofensywę.