Rozmowa z prof. Chantal Delsol, filozofem polityki
Po wielu latach od wydarzeń Paryskiego Maja wciąż nierozstrzygnięty pozostaje spór, czym w istocie była ta rewolta: młodzieńczym buntem w imię anarchicznie pojmowanej wolności, przejawem chwilowego kryzysu demokracji, gigantycznym happeningiem czy też prawdziwą rewolucją, która na trwałe „zmieniła skórę świata”.
Mit o niewzruszonej przyjaźni polsko-francuskiej ma swoje dzieje i różne wymiary. Niniejszy esej nie powstał po to, by naruszać tę przyjaźń, lecz by ją odmitologizować i urealnić. Wtedy mniej będą bulwersować współczesne pogardliwe wypowiedzi prezydenta Chiraca i mniej zachwycać niedawne komplementy prezydenta de Gaulle´a.
Łatwo dziś nam, urażonym nowym francuskim Cocorico, triumfalnym pianiem galijskiego koguta, wykpić francuskie pretensje do pouczania innych. Ale Francja, nawet obciążona niefortunnymi politykami, zawsze będzie potężnym magnesem dla twórców, ludzi kultury z całego świata.
Francuzi i Niemcy, połączenie ognia z wodą, znów chcą napędzać unijną lokomotywę
Jasne, że Front Narodowy nie ma we Francji większości. Jacques Chirac z łatwością wygrał więc wybory prezydenckie. Ale Le Pen, niczym Lepper w Polsce, pozostaje groźną siłą. Tym groźniejszą, że kreował się na trybuna ludu, któremu trudno wykazać błędy i absurdy w rozumowaniu. Ani politycy, ani dziennikarze nie chcą z nim dyskutować. Bo dyskusja zwykle przemienia się w ciąg obelg i wrzasków, z których Len Pen wychodzi górą jako największy dziś krasomówca we Francji. Młodzież francuska chętnie manifestuje przeciw skrajnej prawicy, ale w wielu domach siedzą milczący ludzie, którzy zgadzają się z Le Penem, że tradycyjni politycy zrobili z kraju chlew i trzeba wreszcie silnej ręki.
Wynik pierwszej tury francuskich wyborów można tłumaczyć zwyczajnym przypadkiem. Było tylu kandydatów, szesnastu, że do drugiej tury mogli równie dobrze przejść na przykład Jospin i Le Pen. Ale ponieważ Francja jednak nie zwariowała – z Le Penem wygra w drugiej turze każdy przyzwoity polityk.