Najpopularniejszy portal społecznościowy na świecie nie owija w bawełnę i pręży muskuły w Australii. Co to oznacza dla reszty użytkowników?
Znane marki wysyłają Facebookowi sygnał ostrzegawczy i wstrzymują wydatki reklamowe. Mark Zuckerberg próbuje załatwić sprawę po swojemu. A jest cierpliwym biznesmenem.
Twitter, ulubiony środek przekazu Trumpa, zaczął kwestionować wiarygodność tego, co prezydent wysyła w cyberprzestrzeń.
Nadchodzące miesiące wypełni nie tylko walka na froncie epidemicznym, ale też regulacyjnym. O kontrolę nad algorytmicznymi systemami, które w coraz większym stopniu zarządzają naszą zbiorową świadomością.
Kiedy nikt z nikim nie może się spotykać, takie wirtualne spotkania okazują się bardzo potrzebne. A widzowie chętnie wchodzą pisarzom do domu – patrzą, co na półkach i ścianach.
Kampania wyborcza wchodzi w brutalną fazę – ludzie dzielą się na wrogie obozy, okopują na stanowiskach, wyciągają z kontekstu żarty i wypowiedzi, a maszyna medialna miele wszystko.
Nominowany do Oscara „Jojo Rabbit” Taiki Waititiego, który wciela się w rolę Hitlera, najwyraźniej propaguje ideologię faszystowską. Przynajmniej według Facebooka.
Co roku ludzkość podwaja zasoby posiadanych informacji, a niebawem dojdziemy do punktu przeładowania danymi, bo potrzebny na to czas zmniejszy się do zaledwie ułamka sekundy.
U progu lat 20. o mediach społecznościowych jedno wiemy na pewno: ich użytkownicy mają nie jedną, ale wiele różnych twarzy. Gwiazda country Dolly Parton właśnie przypomniała o tym światu.
Inwigilacja danych w sieci zagraża prywatności, ale też uderza w gospodarkę i innowacyjny potencjał społeczeństwa. Uznanie, że to użytkownicy mają własność danych i wspólnie nimi zarządzają, to solidnie opracowana propozycja.