Piotr Ibrahim Kalwas o swoim życiu muzułmanina w Egipcie, buncie biedoty i młodych bez perspektyw oraz nowym modelu islamskiej demokracji
W Egipcie minęła szansa na gwałtowną pokojową przemianę. Wielkie demokracje Zachodu nie wsparły ludowego zrywu w Kairze, bo boją się chaosu po nagłym odejściu Hosniego Mubaraka. Co przyniosą negocjacje między reżimem a opozycją?
Ogromne tłumy na kairskim Placu Wyzwolenia zaczęły wznosić okrzyk: „Egipt jest wolny!”. Wiceprezydent Omar Sulejman ogłosił w telewizji, że Hosni Mubarak – po 30 latach prezydentury – ustąpił, a władzę przejmuje egipska armia.
Prezydent Hosni Mubarak przemawia do narodu na placu Wolności w Kairze. Starają się słyszeć prezydenta ludzie koczujący tam tysiącami od tygodnia. Głośniki są kiepskie. Ekrany telewizyjne nie istnieją. A on mówi: „dopóki będą trwały zamieszki, dopóty obowiązuje stan wyjątkowy”.
Hosni Mubarak złożył swój urząd. Tłumy na placach Kairu i Aleksandrii szaleją z radości. Władzę w państwie na razie przejmuje armia.
Czy można oddzielić armię od egipskiego reżimu?
Sen z powiek przeciętnego Izraelczyka spędza perspektywa zerwania umowy pokojowej przez nowe, radykalne władze egipskie. Traktat pokojowy, choć nie zaowocował przyjaźnią obu narodów, zapewnił 30 lat współpracy rządów w Kairze i Jerozolimie.
Egipt wrze. Czy w rewolcie przeciw dyktatorom przyszła kolej na Hosniego Mubaraka?
W świecie arabskim poruszenie. Najpierw Tunezja, potem Jemen, Jordania, Egipt, Sudan, a nawet ponoć Maroko. Wydarzenia egipskie dominują w przekazie mediów, bo w Egipcie poruszenie może mieć najpoważniejsze skutki wewnętrzne i zewnętrzne.
Milion osób wyszło na ulice Kairu, żeby demonstrować przeciwko władzy Mubaraka. Zarazem pojawiło się też kilkadziesiąt tysięcy klakierów, żeby okazać mu urzędowe poparcie. Mubarak przemówił do swoich ludzi zapowiadając enigmatyczne reformy.