Statystycznie przeciwników obecnych rządów jest dużo więcej niż zwolenników.
Lider Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk mówi nam o tym, dlaczego trzeba być 1 października na „marszu miliona serc”, a także o stawce nadchodzących wyborów, skutkach afery wizowej, brutalnej kampanii i wsparciu dzielnych ludzi.
Marsz Miliona Serc przejdzie ulicami Warszawy w niedzielę 1 października. Tego samego dnia w Gdyni odbędzie się konwencja PiS z udziałem Jarosława Kaczyńskiego.
W ostatnich dniach zeszliśmy do kolejnego kręgu politycznego piekła. Ataki werbalne przerodziły się w napaści fizyczne. Emocje, wzmożenie moralne, agresja – to główne nośniki obecnej kampanii. Niewiele tu miejsca na merytorykę i dyskusje o programach. I można śmiało zakładać, że będzie tylko gorzej.
Widać, że w miarę upływu czasu politycy władzy coraz wyraźniej kontratakują w sprawie afery wizowej, żeby coś ugrać na rzecz swojego sukcesu wyborczego.
Plan Donalda Tuska jest prosty i streścić go można w trzech hasłach: Mobilizacja, Marsz, Mijanka. I choć powakacyjne sondaże pokazywały, że do przeskoczenia PiS potrzeba będzie sporo wysiłku, to opozycja dostała właśnie szansę na mocne odbicie.
Michał Rachoń, choć debiutował w polityce w środowisku Platformy, dzisiaj uchodzi za czołowego tuskofoba. Jeżdżenie po Tusku to najlepszy sposób na szybką ścieżkę kariery w TVP i w obozie Kaczyńskiego.
Im dalej brniemy w tę kampanię, tym wyraźniej widać, że chodzi w niej o emocje – nadzieję, wiarę, pewność siebie, strach, obrzydzenie i nienawiść.
To oczywiste, że poszczególni kandydaci do parlamentu startują w różnych okręgach, niekoniecznie takich, z którymi są związani. Ale to, co się dzieje w obozie PiS, jest wręcz objazdowym cyrkiem, i to na kwadratowych kołach.
Teraz politycy KO powinni ruszyć w teren (oraz w internet i social media), by się z tymi postulatami przebić do wyborców.