Prezydentka Gruzji Salome Zurabiszwili zwołuje wielką demonstrację; apel Władysława Kosiniaka-Kamysza; Beyoncé dla Harris; rozłam w partii Razem; Lewandowski bohaterem El Classico.
Mijanka Beyoncé i Taylor Swift – dwóch czołowych artystek amerykańskiej sceny muzycznej – trwa w najlepsze.
W podsumowaniach letniego sezonu festiwali i koncertów zwykle pisze się o frekwencji, wizytach globalnych gwiazd czy nowinkach organizacyjnych. Do tej standardowej listy trzeba dodać nowy element – katastrofy. Pogodowe, choć nie tylko.
Czołowa postać amerykańskiej sceny muzycznej nie wydaje albumów przypadkowych, o czym świadczyła sześć lat temu płyta „Lemonade”.
Na tegorocznej gali Grammy wspominano zasłużonych dla biznesu płytowego mężczyzn, ale najważniejsze nagrody rozdzieliły między siebie kobiety.
Afryka, którą tu słyszymy, brzmi dość pocztówkowo i nudno.
Shawn Carter znów jest na szczycie. Jak podał magazyn „Forbes”, raper i biznesmen, bardziej znany jako Jay-Z, osiągnął właśnie status miliardera. Jest pierwszym artystą hiphopowym na świecie, któremu się to udało, i piątym Afroamerykaninem w historii.
Za tym monumentalnych rozmiarów braggadocio, nie nadąża jednak muzyczna treść wydawnictwa.
Nagrywa rzadziej i wydaje się bardziej wyrafinowana w ofercie muzycznej niż starsza siostra Beyoncé.
Jeśli życie w związku oferuje ci wciąż cytryny, musisz się nauczyć robić z nich lemoniadę – tak przełożyłbym myśl motto nowej płyty Beyoncé.