Proces z udziałem amerykańskich aktorów trwał siedem tygodni, a transmisję na żywo z sali sądowej w Wirginii oglądały miliony osób na całym świecie.
Znów mamy głośne procesy o obrazę czci. I wraca pytanie: jak ograniczać słowną agresję, nie ograniczając wolności słowa?
Polskie prawo pozwala za słowa ścigać tak jak za najgroźniejsze przestępstwa – z zastosowaniem aresztu i przymusowych badań psychiatrycznych włącznie. Wyrok za pomówienie oznacza banicję
Można się procesować o „durnia”? To obraza? Prawdopodobnie. „Pan jest zerem, panie...” – to już na pewno. Polska obfituje w ciekawe przypadki, politycy z nerwami potarganymi od durnych rządów (tak można bez obrazy) rzucają obelgami. Słowem, w kraju można mówić byle co, tylko nielicznych sprawców spotyka kara.
Bandyta, gangster, kłamca, hochsztapler – takich słów używają posłowie na określenie innych publicznych osób. Coraz więcej spraw o zniesławienie trafia przed sąd, ale wciąż trwa spór, gdzie w tej powodzi wyzwisk, kłamstw, insynuacji, która zalewa życie polityczne, kończy się wolność słowa, a zaczyna przestępstwo.
W dawnej Polsce szlachta pojedynkowała się na karabele z zachowaniem reguł walki. Chłopi walczyli na cepy, jak popadnie. Dzisiejsze pojedynki na słowa wśród elit politycznych przypominają te drugie łomotania.
Politycy nie szanują innych polityków i instytucji państwowych. Wyzwiska, oskarżenia o oszustwa, kłamstwa, korupcję są na porządku dziennym. Nieliczne sprawy sądowe, do jakich w końcu dochodzi, trwają latami, jest ich zresztą coraz mniej.
Lech Kaczyński czuje się nękany przez Aleksandra Gudzowatego, jednego z najbogatszych Polaków, który liderowi Prawa i Sprawiedliwości wytoczył procesy o ochronę dóbr osobistych. – Chce mnie zniszczyć kosztami adwokackimi i terminami rozpraw – twierdzi Kaczyński.