Konflikt władzy z wędkarzami był widoczny już od pierwszych dni odrzańskiego kryzysu. Ale spór między Polskim Związkiem Wędkarskim a zarządem Wód Polskich jest głęboki i rozlał się na cały kraj.
W świecie wędkarzy toczy się ciągła wojna: z rybami, ludźmi, sprzętem i z PZW. Oraz kulturowa: tych, co zabierają, z tymi, co wypuszczają. Ryby mogą tego nie przeżyć.
Sezon w pełni, a pisarze-wędkarze od lat zadają sobie podobne pytania: skąd ta namiętność? Po co w ogóle łowić ryby?
Czy olsztyński projekt rozrodu węgorza to sukces, jak donoszą media, czy humbug, jak twierdzą szefowie specjalistycznych instytutów naukowo-badawczych? Warto wiedzieć, bo poszły na to grube pieniądze.
Mazurscy samorządowcy i wędkarze idą na wojnę z Polskim Związkiem Wędkarskim. Twierdzą, że organizacja rabuje polskie jeziora i wykańcza agroturystykę.
Coraz częściej służby ratownictwa morskiego wzywane są na pomoc. Coraz częściej ratunku potrzebują nie rybacy, ale wędkarze.
Kiedy dyrektor Wigierskiego Parku Narodowego chce wlepić rolnikom z Rosochatego Rogu mandat za łowienie ryb w Wigrach, ci machają mu przed nosem wyrokiem sądu w Suwałkach, z którego jasno wynika, że ryby w tym jeziorze wolno im łowić, bo pozwolił na to car Mikołaj I.
Minister rolnictwa wydał rozporządzenie zakazujące używania żywej rybki jako przynęty, czyli tzw. żywca. Ustawa o ochronie zwierząt zabrania bowiem niehumanitarnego zabijania oraz przysparzania zwierzętom cierpień. Jęki bólu wydają teraz wędkarze tradycjonaliści.