Ostatnie wybory w Urugwaju i lokalne w Brazylii oraz Chile ożywiły spór o przymus głosowania. Czy zmuszanie obywateli do wyboru uratuje demokrację?
Opowieść o rewolucji pióra Artura Domosławskiego niesie uniwersalne przesłanie – przywraca nadzieję, że nie wszystko stracone, że inny świat jest nie tylko pożądany, ale i możliwy.
Trzy miliony mieszkańców i dziesięć milionów krów. Kraj słynący z piłki nożnej i łagodnych obyczajów. No i z wina, którego do niedawna pito w Urugwaju najwięcej na świecie.
Choć w ostatnich tygodniach partie szeroko rozumianej lewicy zdobyły lub obroniły władzę w wielu krajach regionu, błędem byłoby ogłaszanie kontynentalnego skrętu w lewo. Zwłaszcza że prawica wciąż trzyma się mocno.
Największe w historii tej części świata odcięcie energii elektrycznej objęło Argentynę oraz niektóre rejony Brazylii, Urugwaju i Paragwaju – łącznie prawie 60 mln osób. Powodem była przede wszystkim przestarzała sieć przesyłowa.
To chyba jedyny kraj wymyślony przez marzycieli i naprawiaczy świata. Czy jednak uda mu się w takim stanie przetrwać regionalną zawieruchę?
Ceniony za osobistą uczciwość i skromny tryb życia José Mujica ustąpił ze stanowiska i przekazał urząd Tabaré Vázquezowi, członkowi Szerokiego Frontu.
Kiedyś nazywano ją terrorystką. Dziś Lucia Topolansky jest szanowaną w Urugwaju senatorką, a rządy jej i dawnych towarzyszy broni chwali nawet liberalny „The Economist”.
Mówią o mnie: najbiedniejszy prezydent na świecie, ale nie czuję się biedny. Biedni są ci, którzy pracują tylko dla utrzymania luksusowego poziomu życia – i wciąż pragną więcej i więcej” – mówi 77-letni José Mujica, który rozpoczyna czwarty rok rządów w małym Urugwaju, nazywanym czasem Szwajcarią Ameryki Łacińskiej.
Były partyzant i terrorysta José Mujica, po 14 latach w więzieniu, został deputowanym, senatorem, ministrem, a teraz nowym prezydentem Urugwaju.