Dziesięć lat zajęło Turcji i USA przejście z pozycji sojuszników zwalczających Baszara Asada w Syrii do wzajemnych gróźb, politycznych kłótni o Kurdów, a wreszcie otwartego strzelania do siebie. Na razie na szczęście tylko do bezzałogowych dronów.
Saudyjczycy starają się budować na Bliskim Wschodzie nowy porządek – już bez Amerykanów, za to z kluczową rolą swojego królestwa. A Syria jest tu niezbędna.
ONZ na forum zgromadzenia ogólnego jednogłośnie potępiło rosyjską aneksję czterech terytoriów Ukrainy. Przeciw rezolucji oprócz Rosji zagłosowały tylko cztery małe satrapie. Wszystkie razem na arenie międzynarodowej znaczą tyle co nic.
Odcinając się od rosyjskich surowców, Zachód musi ich szukać w innych krajach. Tak się składa, że ropą i gazem obracają dziś brutalne dyktatury systemowo łamiące prawa człowieka. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
Zwycięstwo Baszara Asada w syryjskiej wojnie domowej – już oczywiste z perspektywy ostatnich tygodni – musi budzić moralne oburzenie. Ale moralne oburzenie to słaba strategia polityczna.
Znam na Bliskim Wschodzie wielu polityków, może z niższej półki niż prezydent, którzy mają w oczach coś strasznego. Asad tego nie ma – mówi POLITYCE poseł Paweł Skutecki, poseł Kukiz ′15, który właśnie wrócił z Libanu i Syrii.
Atak na lotnisko zmienia sytuację dla głównych aktorów syryjskiego dramatu, w tym sojuszników Damaszku: Iranu i Rosji. Jest sygnałem, że USA gotowe są na użycie siły.
Amerykanie zaatakowali al-Shajrat w prowincji Homs, skąd wystartował samolot, który 4 kwietnia zrzucił bombę ze śmiercionośnym gazem bojowym.
Koniec agonii odroczony. Ewakuację cywilów z Aleppo wstrzymano. Miasto na nowo pogrąża się w walkach.
Nie ma na co czekać. Pomoc musi dotrzeć do Aleppo natychmiast – mówi dziennikarka POLITYKI Agnieszka Zagner.