Z blisko 1700 stwierdzonych w tym roku w Polsce przestępstw korupcyjnych prawie 40 proc. wykryto na Śląsku. Może dlatego, że Śląsk jest szczególnie narażony na plagę łapówkarstwa, ale może też dlatego, że powołano tam policyjną specgrupę, która wzięła pod obserwację różne środowiska.
„Jo nie Niemiec, jo nie Polok, jo Ślązok” – Ślązacy powtarzali tak od pokoleń, ale nikt im nie wierzył. Dopiero spis powszechny objawił największą mniejszość narodową w Polsce – ponad 173 tys. osób zadeklarowało się jako Ślązacy, choć oficjalnie takiego narodu nie ma.
W latach 1956–1984 około 600 tys. osób ze Śląska i Pomorza wyjechało z Polski do Niemiec na podstawie tzw. dokumentów podróży, które były biletem w jedną stronę. Dziś coraz więcej Ślązaków próbuje odzyskać polskie obywatelstwo.
Co trzeci członek SLD na Śląsku jest bezrobotny i nie rozumie, dlaczego niektórzy partyjni koledzy są tak bardzo bogaci ani też dlaczego nie dają pracy i posad. Po ustąpieniu Andrzeja Szarawarskiego w walce o fotel przewodniczącego odpadają kolejno ci, którzy już się narządzili i urządzili.
40 proc. wszystkich kradzieży kolejowych przypada na Śląsk. Tu z wagonów kradło się od zawsze, zwłaszcza węgiel. Dlatego za śmierć czterech gimnazjalistów pod kołami pociągu ludzie z Załęża obwiniają głównie strażników. Zamiast odwrócić się plecami, pilnowali węglarek.
Przedstawiamy pierwszą z dziesięciu wakacyjnych opowieści połączonych z konkursem dla czytelników. Znane postaci (politycy, aktorzy, pisarze, reżyserzy, kapłani) zapraszają nas w swoje ulubione miejsca.
20 czerwca 1922 r. o godzinie 8.00 na most graniczny w Szopienicach – łączący II Rzeczpospolitą z Górnym Śląskiem, a przed wojną Rosję z Rzeszą – wjechał niewielki oddział kawalerii Wojska Polskiego. Po kwadransie za przednią strażą pojawił się gen. Stanisław Szeptycki. Na czele dalszych polskich oddziałów szła kompania powstańców śląskich. W ten uroczysty sposób raczkująca, niespełna czteroletnia RP, wykonując decyzję Ligi Narodów, zaczęła przejmować kawałek Śląska, który straciliśmy jeszcze za Kazimierza Wielkiego. Takich powrotów nasza historia wcześniej nie znała.
W „Polityce” w wakacyjnym Półprzewodniku czytam: „Śląsk to także Częstochowa z Jasną Górą na północy (...) pośrodku zaś (...) kraina z własną pustynią (Błędowską)”. W tekście artykułu mówi się też o Dąbrowie Górniczej i Sosnowcu, który „rozsławił przed wojną Jan Kiepura, a po wojnie Edward Gierek”. W „Gazecie Wyborczej” z 4 sierpnia czytam: „Znów tysiące Ślązaków przybyło wczoraj na pogrzeb Edwarda Gierka”. Wszystkie te fragmenty utrwalają, niestety, powszechną w naszym kraju niewiedzę geograficzno-historyczną o Śląsku i Ślązakach.
W autochtonicznych rodzinach na Śląsku Opolskim jeszcze niedawno rozwód był nie do pomyślenia. Gdy ktoś zostawiał żonę i odchodził z inną kobietą, odsuwali się od niego najbliżsi i otoczenie. A jeśli poszedłby po rozstrzygnięcie do sądu, pewnie musiałby wynieść się ze wsi. Śląskość znaczyła przez wieki święty niemal porządek rzeczy. Swojski Heimat, ta najmniejsza ojczyzna, miejsce przebywania od pokoleń, była dana raz na całe życie. Tak samo rodzina. Raptem wszystko się odmieniło.
Od czasu ujawnienia afery korupcyjnej, związanej z budową w Łodzi hipermarketu niemieckiego koncernu Metro AG, wokół tej firmy robi się coraz goręcej. Sprawą legalności kolejnych inwestycji w Krakowie i Warszawie zajmują się już właściwe prokuratury. Mechanizmy zbliżone do łódzkiego działały w całym kraju – mówi były wysoko postawiony pracownik Metra. Władze koncernu odpowiadają: Nie łamiemy prawa. Padliśmy ofiarą polskich przepisów.