Kiedyś w Nowym Jorku odwiedziłem kolegę, serbskiego architekta. Akurat byli też jego rodzice, prosto z Nowego Sadu przyjechali.
W małej, swojsko socjalistycznej kuchni impreza. Stół, rakija i radość wielka, bo kolega etat na ważnej uczelni dostał i kontrakt na książkę podpisał. Siedzimy, wspominając nieodżałowanej pamięci Jugosławię. Ja nie tylko o wakacjach tam opowiadam, ale i o dzieciństwie w kraju arabskim napomykam. Wtedy ojciec kolegi, inżynier, się ożywia: „Ja też na Bliskim Wschodzie pracowałem”. Pytam: „Gdzie”, a on, że w Iraku. „A cóżeś tam robił?”. „A bunkier dla Saddama pastroił!”.
Jako młody konstruktor pracował dla pewnego biura inżynieryjnego w Belgradzie. Szef jego wydziału, miał w dossier wielkie projekty. Wymyślił choćby bunkier dla Broz Tity, pod jedną górą w Bośni schowany. „Ale o tym, co i gdzie, było cicho sza, bo pod przysięgą!”. Choć oczywiście wszyscy wiedzieli, co i gdzie, bo wielki przywódca na zboczach tej góry ważną bitwę partyzancką stoczył.
Kiedyś, pod koniec lat 70., jeszcze wiceprezydentem będąc, Saddam do Jugosławii przyjechał, a Tito zaprosił go na oprowadzanie po tajemnicach bunkra. A tych było bez liku. W trzewiach granitowej góry miasto dla 500 osób wydrążone, do tego tak żelbetem wzmocnione, że nic by go nie ruszyło. A tam wszystko, co do życia potrzeba: elektrownia, filtracje wody i powietrza, magazyny pełne dóbr wszelakich i podziemny pałac Króla Gór. Złote krany, ludwiki na wysoki połysk i basen prawie olimpijski, bo Tito był zapalonym pływakiem. Gość wpadł w zachwyt.
Kilka lat minęło, Saddam przewrót zrobił i o bunkrze Tity sobie przypomniał. „Niewiele czasu minęło, jak żeśmy na cullmanach już dwa, nie jeden, bunkry dla niego rysowali!” wspomina inżynier. Pierwszy miał powstać w Bagdadzie, koło Pałacu Republiki. „To była wielka pokazówka, by Irańczykom, Izraelczykom, Rosjanom, a nawet Amerykanom oczy zamydlić. By nikt się nie domyślił, bo w końcu my to w centrum miasta stawiali!”. Inżynierowie tak to wymyślili, że z satelity wszystko na zwykłą budowę wyglądało – Pałacu Kongresów, jak stało na tablicy informacyjnej. Najpierw wprost na piasek wylali płytę żelbetową grubości prawie pięciu metrów. Miała wielkość boiska i ważyła dobre 4500 ton. Stali w niej zatopiono tyle, że sztywna była, jak płyta chodnikowa. „Jak beton związał, Saddam we własnej osobie się pojawił, bo uwierzyć nie mógł, że my ją całą podnieść chcemy!”. Przyjechało 200 podnośników hydraulicznych, które pod płytę w jej obrysie w ziemię wkopano. Potem na znak wszystkie płytę uniosły na trzy metry. 50 na 90 metrów! Pięć metrów grubości! Pod płytę mógł wjechać sprzęt i zaczęli kopać, na głębokość 30 metrów. Satelity tylko płaski beton widziały, zwyczajny fundament. A jak ktoś analizował wyjeżdżający spod płyty sprzęt, myślał, że garaże podziemne budują. Złota jugosłowiańska myśl techniczna!
Bunkier był mniejszy od Titowego. Na 100 osób i miał tylko dwa wejścia, nie pięć. Ale był bardziej zaawansowany technicznie. Z dodatkową warstwą betonu i silikonowymi poduchami pochłaniającymi uderzenia.
Nie tylko Jugosłowianie tu pracowali, ale też Francuzi (elektronika) i Amerykanie (wentylacja, filtracja). Zachodnich monterów przywożono na budowę w czarnych opaskach na oczach i zakazywano im wychodzić na powierzchnię. „Ale takiego bunkra nie da się zrobić w sekrecie. Za dużo ludzi z zagranicy. Przecież ich nie można było zariezać i zakopać na pustyni” mówi inżynier. „A jak weszła firma z Paryża od wystroju wnętrz, to zaraz cały świat wiedział o basenach, platynowych sedesach, pokojach trzech żon Saddama i jednym w lustrach, do zabawy, i o podziemnym dziedzińcu pełnym roślin. Francuzi, wiadomo, straszne chwalipięty”.
„A drugi bunkier?” pytam. Ten, okazało się, był dużo większy. Z Belgradu tylko plany wysłali, nikt z biura nie pojechał. Irakijczycy zrobili go gdzieś na pustyni, a żeby nikt niczego nie zdradził, wszystkich potem zariezali. Saddam ze swoimi się nie liczył. Na koniec inżynier dodaje: „A jak w dziewięćdziesiątym pierwszym Amerykanie trzy tomahawki na bunkier w Bagdadzie posłali, to w perzynę obrócili Pałac Kongresów, a bunkra nawet nie drasnęli. Zadrżał tylko i się pokolebał między tymi poduchami z silikonu!”.
Wychodząc z domówki, przypomniałem sobie „Underground”, film Emira Kusturicy. Ci Jugosłowianie mają coś z tymi bunkrami…
Temat tajnych podziemi znikł z mego życia do czasu, gdy przeczytałem, że Google udostępniło informację o lokalizacji bunkrów Putina i jego wierchuszki.
Pojawiła się myśl: wobec zagrożenia wirusem i bliskości mało sympatycznej Wielkiej Rosji może też bym zaprojektował dla rodziny bunkier? Pewnie mniejszy i skromniejszy niż ten Saddama, bez wyglansowanych ludwików, ale własny. Najlepiej, by miał ogród, bo nie wytrzymam bez świeżych warzyw. I dobry widok, bo jak tu w betonową ścianę się gapić. Widok może być panoramiczny – na pokryte śniegiem szczyty albo wody oceanu. Do tego z pachnącym lasem. I ze śpiewem ptaków. Koniecznie ze słońcem muskającym deski tarasu. No i spadającymi w nocy gwiazdami, nie rakietami. Myślicie, że da się taki bunkier zaprojektować?
***
Jakub Szczęsny Działa na pograniczu architektury i sztuki. Projektuje obiekty unikatowe (np. Dom Kereta), ale też prefabrykowane budynki jednorodzinne. Jego prace znajdują się m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku. www.szcz.com.pl