„Śmieszna sprawa z tym postępem!”, mówi pod nosem teściowa, a druty, na których robi sweterek dla wnusia, trzepocą niespokojnie. „Mhm?”, rzucam, nie odrywając wzroku od „Panów i niewolników”, książki o kształtowaniu się społeczeństwa brazylijskiego i jego synkretycznej kultury. Teściowa ciągnie: „Bo jeden minister, ten, co mówi o cnotach niewieścich, chce nam narzucić średniowiecze, ale drugi, co opowiada o milionie aut elektrycznych, to chce nas wsadzić do tej kreskówki, co ją Antoś i Jaś oglądają”.
Wychylam głowę z głębin XVI-wiecznego brazylijskiego interioru i z wysiłkiem łączę punkty. „Masz na myśli »Jetsonów«?”, pytam. Babcia potwierdza skwapliwie. „Czyli byłby z tego taki gorzko-słodki sos. Żyj sobie, kobieto, w średniowieczu, robiąc robótki ręczne, za to do sklepu będziesz latać cichusieńkim pojazdem elektrycznym; choć lepiej, by woził cię tam mąż lub brat, bo po co masz mieć prawo jazdy”, stwierdza. „Jak w arabskim królestwie”, dodaje. Błyskotliwa myśl. I nagle rysuje mi się taki to obrazek rodzimej konserwatywnej kontrrewolucji. Już nie negujemy zdobyczy techniki, nie krzywimy się na widok automobilu z pozycji ułana, twierdząc, że „to się nie przyjmie”. Już wiemy, że internetu, laptopów, sztucznej inteligencji i innych wynalazków nie da się zatrzymać, więc „wykręcimy technologię w naszą stronę”, robiąc własny internet, używając big data do kontrolowania niepokornych, mamiąc ludzi milionami mieszkań i trylionami polskich samochodów elektrycznych napędzanych energią z naszego kochanego węgla brunatnego, ostoi kultury naszej. Widzę obchody Barbórki w 2030 r.: tłum wiwatuje, gdy sztygarzy w galowych strojach machają z wnętrz futurystycznych brył, sunących wysoko nad asfaltem.