„Miasto żyje”. To stwierdzenie wydaje się oczywiste do czasu, gdy pojawia się takie zjawisko jak koronawirus i ruch zamiera, pustoszeją ulice oraz sklepowe półki. Wkraczamy na nowy, niestabilny grunt. Przy tym mamy jednak okazję do mobilizacji, bo sytuacja wymaga nowego spojrzenia i kreatywnych rozwiązań.
Zwizualizujmy sobie kawiarnię o wymownej nazwie „Cafe Wuhan”. To całkiem nowa koncepcja lokalu, potrzebnego w czasach epidemii, gdy problematyczne staje się znalezienie bezpiecznego miejsca. W „Cafe Wuhan” można mieć pewność, że zrobiono wszystko, by wirus nie miał do gościa dostępu. Siedzimy sobie pojedynczo w zamkniętej, sterylnej kabinie, obsługiwani przez specjalistyczny, wyszkolony personel, obowiązkowo ubrany w stroje ochronne. Bar przypomina laboratorium chemiczne. W takich warunkach można zdjąć na chwilę maseczkę i jednocześnie cieszyć się, że mogliśmy wymknąć się z domu. Nawet w czasach szalejącej kwarantanny potrzebujemy czasem po prostu „wyjść na miasto”. Tak robiliśmy przecież całe lata. Może nawet podejmiemy kontrolowane ryzyko i spotkamy się z kimś? Jeśli nawet my się nie odważymy, odważy się ktoś inny – randki z „nutką dreszczyku” na pewno przyciągną niejedną osobę szukającą mocnych wrażeń.
Być może więc „Cafe Wuhan” to nie absurd, ale naprawdę typ „miejsca jutra”? Jest bezpieczne, trendy, a jednocześnie inspiruje do postawienia sobie kilku istotnych pytań.
Na razie miasto z kawiarniami w rodzaju „Wuhan” to tylko jedna z wizji przyszłości, ukazana w krzywym zwierciadle. Istnieją koncepcje bardziej stonowane. Przemiana sposobu naszego funkcjonowania oraz przestrzeni, która nas otacza, już się rozpoczęła. W moskiewskich restauracjach odbywa się regularna dezynfekcja, w gdańskich autobusach pasażerowie mają nie dotykać przycisków – drzwi „z automatu” otworzy za nich motorniczy.