Rowery w architekturze – architektura roweru
W mieście stawiamy na rower ze wspomaganiem
Przez lata tylko Holendrzy uważali rower za równoprawny środek transportu. Skandynawowie też parli pod deszcz i wiatr. We Francji i Włoszech rower był symbolem zawodowego sportu, w Niemczech – transportu małomiasteczkowych staruszków, w Polsce – statusu społecznego. Rowerzysta był pariasem. Ale gdy auta demokratycznie stanęły w korkach – to o rowerzystach zaczęto myśleć inaczej.
Rower w mieście
Jest niepowstrzymany. Trzykrotnie szybszy od piechura i podobnie uprzywilejowany. Metropolitalna infrastruktura dba o jego bezpieczeństwo, ale i bez niej nie powstrzymają go przeszkody terenowe ani pułapki urbanistów i architektów. Lekko anarchizujące podejście do regulacji obywa się zresztą bez ryzyka, a przy rozsądku rowerzysty (zdarza się!) i szacunku dla bliźniego ma społeczną akceptację. „Dzielność terenowa” pozwala pokonać też nieutwardzone ścieżki, trawniki, nieużytki. Rower bije na głowę inne środki transportu i daje wolność wyboru linii przejazdu.
Ktoś zapyta: a hulajnoga elektryczna? Człowiek na hulajnodze sylwetką udaje pieszego. Trzeba upaść na głowę, by pomyśleć, że taka pozycja głowy względem punktów podparcia jest korzystna przy prędkości powyżej 5 km/h! Dlatego po rowerowych ścieżkach u nas eScooterem wolno jechać z prędkością do 20 km/h. Teoria! Wczoraj na bulwarze minął mnie gość – jechał ponad 50 km/h. Udało mi się: żyję. Ale czy jemu kamyk nie przyblokuje koła i nie wyrżnie, biedak, twarzą w asfalt? „Dental Traumatology” podaje: ponad 27% wypadków na hulajnodze to urazy zębów z interwencją stomatologiczną, 13% to złamania twarzoczaszki (48% z nich z trwałym uszkodzeniem).
A środek ciężkości rowerzysty jest między dwoma dużymi kołami, co utrudnia upadek na twarz w razie nagłego zatrzymania.