Zakochuje się Pan w obrazach?
Nigdy nie kupiłem czegoś, co by mi się nie podobało.
A było dzieło, które wymagało szczególnego zachodu?
Zobaczyłem kiedyś na reprodukcji w jakiejś książce obraz „Sjesta” Teresy Pągowskiej. Zapytałem ją przy najbliższej okazji o możliwość zakupu. Okazało się, że wskazałem ulubioną pracę jej męża, Henryka Tomaszewskiego, i póki on żyje, o zmianie właściciela nie ma mowy. Po jego śmierci temat powrócił. Artystka nie mogła zapomnieć, że obiecała mi ten obraz, ale znów odsunęła moment sprzedaży – tym razem do czasu, aż sama pożegna się z życiem...
Potrzebny był jakiś fortel?
Nie określiłbym tego w ten sposób. Bardzo ceniłem Pągowską. Uwielbiałem z nią rozmawiać – była pełną ciepła gawędziarą, z niesamowitym poczuciem humoru. Żałuję, że nie nagrywałem jej opowieści, w pamięci pozostały tylko ich strzępki, książka już z tego nie powstanie. Zorganizowałem za to wystawę malarstwa Pągowskiej w mojej galerii, mieszczącej się wtedy przy Krakowskim Przedmieściu. I w ramach podziękowania zostałem obdarowany obrazem, tym dawno upatrzonym. Sprawiła mi niespodziankę!
Artyści to dobrzy negocjatorzy?
Z reguły najdrożej kupuje się w pracowni autora. Do dziś pamiętam wizytę u Wojciecha Fangora. Zapytałem o cenę dzieł, a on bez mrugnięcia powieką odpowiedział: „100 tysięcy złotych”. Widząc moją zdziwioną minę, wyjaśnił: „Wie pan, u mnie nie ma obrazów po 30 tysięcy złotych”. Jakiś czas później chciałem kupić od niego jedną z „Tub życiośmiertnych”. „Po co ci jedna? Kup przynajmniej trzy albo nie kupuj wcale”, usłyszałem.
Właśnie do Fangora i do Pągowskiej mam szczególny sentyment, fascynowali mnie.