Ogłoszenie było krótkie, złożone petitem, schowane wśród tysięcy innych ogłoszeń w „Gazecie Wyborczej”. „Młyn wodny koło Olsztyna sprzedam”. Andrzej pojechał do wsi Patryki, obejrzał, zadzwonił do żony z relacją: „Budynek stoi, nad rzeką, jak to młyn, drzwi się zamykają, dach nie przecieka. Jest nawet prąd podciągnięty od sąsiadów, można zawiesić żarówkę na drucie i przyjeżdżać na wakacje. Zawsze to lepsze niż namiot”.
Była końcówka lat 90. ubiegłego wieku. Bożena i Andrzej Szymanowscy mieszkali w Warszawie. On prowadził kawiarnię jazzową na Nowym Mieście, ona pracowała w dużym wydawnictwie specjalizującym się w branży budowlanej. Od jakiegoś czasu szukali dla siebie siedliska, otoczonego naturą domu do remontu, w którym można spędzić kilka wolnych dni. Nie mieli wyśrubowanych wymagań, przywykli do campingowych warunków.
Bożena – dzięki zawodowemu doświadczeniu – dobrze wiedziała, ile czasu i pieniędzy kosztowałaby renowacja młyna. Tym bardziej, że obiekt był pokaźny: ponad 70 m2 w podstawie, trzy kondygnacje. A że nie potrzebowali tak wielkiej rezydencji, to nawet nie planowali intensywnego remontu. Wymyślili, że młyn będą konserwować na tyle, by się nie rozpadł, własnymi siłami, bo Andrzej zawsze lubił majsterkować. A mały domek na emeryturę zbudują w innej części dużej, dwuhektarowej działki, na niewielkim wzniesieniu nad rzeką.
– Problem w tym, że ta górka tak naprawdę jest wyspą, z dwóch stron otaczają ją odnogi rzeki Kośnej. Z czubka do rzeki jest 50 m, a prawo budowlane nakazuje zostawić 100 m niezabudowanej linii brzegowej. Nikt by nam nie dał pozwolenia na budowę – opowiada Bożena. Trzeba było znaleźć inny pomysł na to miejsce, a jednocześnie – inny pomysł na życie.