Wreszcie na naszym szlaku pojawia się miasto tzw. ściany wschodniej.
Jeśli ktoś ma stereotypowe wyobrażenie, że to biedna Polska B, może być pozytywnie zaskoczony. Jestem pod olbrzymim wrażeniem tego, jak Lublin ostatnio się zmienił. Spacerowaliśmy po odrestaurowanej starówce i urokliwym deptakiem na Krakowskim Przedmieściu. Wszędzie wokół widzieliśmy odnowione i zadbane kamienice.
Pamiętam Lublin sprzed kilkunastu lat, wtedy faktycznie mógł uchodzić za biednego krewnego innych miast wojewódzkich. Ale to już przeszłość. Symbolem zmian jest m.in. Centrum Spotkania Kultur.
Jeśli chodzi o współczesną architekturę Lublina – CSK jest dla mnie numerem jeden. To dzieło architekta Bolesława Stelmacha, który wybudował tu sporo wartościowych obiektów. Łączy je lapidarność formy, umiłowanie pionowych podziałów. Można je więc nazwać nowoczesnym klasycyzmem. Ale CSK jest wyjątkowe pod wieloma względami: wyróżnia się monumentalną skalą, jakością wykonania. No i zastąpiło straszący tu przez dekady szkieletor nieukończonej opery.
Stelmach, zamiast wyburzyć tego PRL-owskiego molocha, postanowił wykorzystać jego trwałą ruinę.
Podczas zwiedzania gmachu najbardziej nam się podobały właśnie te stare elementy, na które można się tam natknąć na każdym kroku. Architekci wręcz wyeksponowali pordzewiałe teowniki pierwotnej konstrukcji czy ściany z poobijanych pustaków – świadków długiej historii budowy obiektu, trwającej od lat 60. aż do roku 2015.
Ale to coś więcej niż atrakcyjna forma. Stoi za tym zrównoważone podejście do budowania, bo zamiast wyburzać ruinę i stawiać gmach od zera sprytnie wykorzystano istniejącą skorupę. Ograniczono więc zużycie materiałów i ślad węglowy inwestycji.