Rzadko się zdarza, by biznesmen kolekcjonujący sztukę nie zastanawiał się nad zyskiem z inwestycji. Piotr Krupa w swoim biznesie windykacyjnym stoi twardo na ziemi i umie liczyć. Ale gdy rozmowa schodzi na temat kolekcji, wszystko się zmienia. Szybko można się zorientować, że sztuka to jego pasja. Tak wielka, że wpływa na życie bliskich, plany na przyszłość. O zysku ani słowa. Sztuką żyje i żona Piotra, Sylwia, z wykształcenia historyk, która pasji męża nadała metodologiczny porządek. Pierwsze obrazy Piotr Krupa kupił w 2012 r. Dziś przyznaje, że zaczynał od sztuki dekoracyjnej. Najpierw zdobył jeden obraz, potem szybko kolejne i się zaczęło. Sylwia śmieje się, że mąż nie ma pasji, tylko od razu obsesję. Ona zaangażowała się pięć lat później i podeszła do tematu wyposażona w warsztat pracy historyka. Wymyśliła strukturę kolekcji, przed każdym zakupem robiła staranną kwerendę. Gromadzenie prac miało swój program. Zaczęli się rozwijać. Czytać, oglądać, jeździć na wystawy.
Kupowali prace na aukcjach, za pośrednictwem galerii, od artystów. Ani się obejrzeli, a okazało się, że mają ich kilkaset. Coraz lepszych, ambitniejszych. Nikt ich jednak nie oglądał. – Mieliśmy magazyn, czyli więzienie dla sztuki bez prawa do widzeń! – wspomina Piotr Krupa. Postanowili więc stworzyć galerię z prawdziwego zdarzenia.
W tygodniu remont, w weekend wystawy. Krupowie kupili 600 m kw. na wrocławskim rynku – najlepszy z możliwych i łatwy do zapamiętania adres: Rynek 27/28. I zaczęła się trwająca lata epopeja: gdzie nie zaczęli kuć, ściana zawalała się, odkrywając kolejne zamurowane przestrzenie. Przeszli przez koszmar totalnego remontu (z osuszaniem ścian włącznie) i walki z biurokracją. Ale teraz są na finiszu. Otwarcie galerii (ma ostatecznie 1000 m kw.