Katarzyna Rzehak: „Litwo, ojczyzno moja...” Nie denerwuje Pana, gdy Polak wypowiada to zdanie?
Stasys Eidrigevičius: Ani trochę! Wręcz przeciwnie, jest mi miło. Teraz wszyscy musimy być razem i szukać tego, co nas łączy, a nie tego, co dzieli. Szczególnie jak mamy wojnę za ścianą. Zaczynam dzień od włączenia radia litewskiego, zawsze czekam, co powiedzą o Polsce, a teraz Polski jest w wiadomościach bardzo dużo. Gdy w maju otwarto w Wilnie wystawę „Arrasy Zygmunta Augusta”, to niemal wyłącznie o arrasach mówili. Polska jest Litwinom bliska, jest dla nich ciekawa, atrakcyjna. Mnie to tylko cieszy.
K.R.: Jak zapamiętał Pan Polskę z czasów, kiedy przyjechał Pan tu po raz pierwszy, jeszcze w czasach głębokiego PRL-u?
S.E.: To był rok 1972, byłem młodym chłopakiem, wysiadłem z pociągu na Warszawie Gdańskiej, jakoś się dogadałem po polsku i dotarłem na Centralny. A stamtąd przesiadka do Bydgoszczy, bo tam czekał na mnie kolekcjoner ekslibrisów, Edmund Puzdrowski, na którego zaproszenie przyjechałem. Już w czasie podróży nie mogłem uwierzyć, jak wszyscy są dla mnie mili! Jacy gościnni! Jak każdy się rwie do rozmowy, pomocy. Na tle zamkniętych i wycofanych Litwinów z tego okresu Polacy wydali mi się otwarci, uśmiechnięci. To był inny świat.
K.R.: Ale jeszcze wtedy nie został Pan w Polsce?
S.E.: Nie, nie mogłem, musiałem wrócić i odbyć służbę wojskową. Służyłem tylko rok, w okręgu kaliningradzkim. Jak się zorientowali, że maluję, kazali mi namalować żołnierza radzieckiego. Pokazuję obraz, a oni na to: „To przecież żołnierz niemiecki! Taki smutny może być tylko żołnierz niemiecki”. I już mnie więcej o obrazy nie prosili.