Food design, czyli projektowanie jedzenia, to zjawisko stare jak świat, ale sam termin upichcono w 1997 roku. Pierwszy użył go Martí Guixé. Ten kataloński projektant w barcelońskiej galerii H2O stworzył futurystyczny bar serwujący przekąski, które można wrzucić na ząb podczas demonstracji, serfowania w sieci albo wernisażu. Guixé uważa, że „food designer to ktoś, kto pracuje z materią, jaką jest pożywienie, ale nie ma pojęcia o gotowaniu”. Jego najsłynniejszym dziełem są I-cakes – torty, których polewa zdradza recepturę (2001). Okrągłe ciasta polukrowano na wzór wykresów kołowych. Każda z części takiego wykresu swoim kolorem reprezentowała konkretny składnik w torcie. Im danego składnika było więcej, tym większy był odpowiednio zabarwiony kawałek ciasta. Według Guixé’a jedzenie projektuje się jak produkt. Powinno pełnić określoną funkcję (poza odżywczą), mieć ergonomiczną formę oraz treść i prowokować do refleksji. W Polsce w tym kierunku poszło między innymi studio Lapolka, tworząc czekoladę Fitless (2006) z kostkami różnej wielkości. Na każdej podano informację o jej wartości kalorycznej. – To z jednej strony satyra na przemysł fitness i dosłowne liczenie kalorii, z drugiej – prawdziwa pomoc dla kobiet, będących w pułapce odchudzania – wyjaśniły Marta Białecka i Anna Piwowar z Lapolka.
Smak designu
Trudno jednoznacznie zdefiniować food design. Tyle teorii, ilu badaczy. Marije Vogelzang, holenderska projektantka żywieniowych rytuałów związana z Design Academy w Eindhoven, uważa, że termin food design odnosi się nie tylko do odżywiania i projektowania samego pożywienia, ale także do przeciwdziałania marnowaniu pokarmu. René Redzepi, który prowadzi wyróżnioną trzema gwiazdkami Michelin kopenhaską restaurację Noma, wiąże food design z miejskim rolnictwem i trendem eksperymentowania z lokalnie dostępnymi, nietypowymi składnikami dań.