Skąd w bardzo dobrej aktorce teatralnej i filmowej potrzeba zajmowania się architekturą, wnętrzami, remontami? A nawet własnoręcznego malowania ścian, mebli...
Aktorstwo nie rozpieszcza, podlega nieustającym subiektywnym ocenom, każdy ma przecież prawo do własnego odbioru sztuki czy filmu. Gdy gram, jestem tylko trybikiem w maszynie, mam niewielki wpływ na całokształt. To najbardziej ulotny ze wszystkich artystycznych zawodów. A w budowanie, urządzanie wnętrz wpisany jest konkret. Szybko widać efekty. Wymyślanie rozwiązań, poszukiwanie inspiracji, studiowanie publikacji architektonicznych niezmiennie mnie ekscytują. Dobrze znoszę też znój budowania. Malowanie ścian uważam za niezwykle relaksujące, choć zdarza mi się coraz rzadziej. Co innego przemalowywanie kafli i mebli – to moja ekologiczna specjalizacja. [Rozmawiamy w garderobie Teatru Współczesnego tuż przed spektaklem, a dłonie Agnieszki są poplamione białą farbą, którą od rana przemalowywała półki u klientów – przypis red.]. Zamiast wyrzucać stare zabudowy, by wstawić nowe szafy, namawiam ludzi na odmienianie – ciekawym kolorem, wzorem, zmianą detali. Są teraz takie fantastyczne farby, wiele można nimi zdziałać. Oszczędzamy, nie marnotrawimy, nie produkujemy śmieci. Bardzo lubię z brzydkiego robić piękne, odmładzać, żeby było sexy. I jeszcze ten moment, gdy w remontowanych pomieszczeniach już pachnie farbą, wyłania się nowy porządek. Cieszy mnie czysta przestrzeń – wtedy najlepiej widać jej potencjał.
Nigdy nie myślałaś o przygotowywaniu scenografii w teatrze, na planie filmowym?
To zupełnie inna historia, w którą z założenia wpisany jest artyzm, operowanie symbolem, trzeba być trochę malarzem. A ja artystycznie wyżywam się, grając.