Keith Botsford – erudyta o szerokich zainteresowaniach, obejmujących lingwistykę, prawo, muzykę i literaturę; obywatel świata, poliglota, niespokojny duch. Pół Włoch, pół Amerykanin, urodzony w Belgii, mieszkał w wielu krajach i imał się wielu zajęć. Był m.in. dziennikarzem sportowym, kompozytorem, pisarzem, redaktorem, wydawcą, wykładowcą uniwersyteckim. Przechodząc na emeryturę, odnalazł swój szczęśliwy ląd: wylądował w Cahuita, mieście w Kostaryce, leżącym na wybrzeżu Morza Karaibskiego. W scenerii jak z przygodowych filmów o skarbach i piratach urządził sobie „mały raj intelektualisty-estety” – kochającego zarówno wykwintne rzeczy, jak i piękne widoki, nie potrafiącego żyć nie tylko bez bliskości dzikiej przyrody, ale też całej masy książek.
Swój dom, nad którym opiekuńczo pochyla się para smukłych palm, nazwał La Biblioteca. Przeszklone od podłogi do sufitu i szerokie na całą ścianę drzwi otwierają się na bujny, tropikalny ogród. Rosną w nim drzewa mango, nerkowca, awokado, kilka bananowców, całkiem sporo palm kokosowych i mnóstwo krzewów obsypanych kwiatami w krzykliwych kolorach. W oddaleniu, w prześwicie między liśćmi, można dostrzec kawałek plaży z czarnym, wulkanicznym piaskiem.
Skąd wieje wiatr
Zanim powstała La Biblioteca, na działce znajdował się jednopiętrowy domek, typowy dla wiejskich regionów Kostaryki. Zdecydowanie za mały, by pomieścić podręczny księgozbiór Keitha, składający się z jedynych 17 tysięcy tomów. Keith wezwał więc architekta i przykazał mu na początek: – Tylko ani się waż wyciąć tu choćby jedno drzewo! Apodyktyczny ton nie zraził właściciela biura architektonicznego, który dla tego zlecenia przybył na Karaiby aż z Wielkiej Brytanii. Gianni Botsford, prywatnie syn Keitha, był do owego apodyktycznego tonu przyzwyczajony.