Motyw wędrówki, poszukiwania swojego miejsca, trudności z jego określeniem, towarzyszący temu niepokój to wyróżniające się elementy w jej twórczości. Czy mają związek z miejscem, gdzie dorastała? Miasteczkiem, w którym po 1945 r. splotły się losy Polaków przesiedlonych z Kresów Wschodnich, Niemców i Ślązaków, którzy byli tam od zawsze. Po niewielkiej społeczności żydowskiej zostały tylko domy, cmentarz i bolesne wspomnienia. Zawiłe losy ludzi, którzy musieli na nowo tworzyć tkankę społeczną miasteczka, nie mogły być obojętne dla artystycznej wrażliwości Anny Konik. Potrzeba zrozumienia i opowiedzenia tych losów, będących też częścią rodzinnej historii artystki, zaowocowała filmem „Obłoki płyną nad nami”.
Do Dobrodzienia, położonego między Częstochową a Opolem, jej rodzice zostali przesiedleni z okolic Lwowa w 1945 r.
Dom rodzinny. Najbliższą i najważniejszą osobą, która zawsze w nią wierzyła i ją wspierała, była mama. Dawała siłę, by szukać własnej, indywidualnej ścieżki w świecie sztuki. W mieszkaniu Anny na warszawskiej zielonej Białołęce jest wiele przedmiotów przywołujących atmosferę rodzinnego domu. Przywiozła tu trochę sprzętów i drobiazgów z Dobrodzienia: sekretarzyk, lampę nad stół, filiżanki, obrus i narzutę wykonane szydełkiem. Mówi o tym zbiorze „suweniry”. Przechowuje je z czułością i wdzięcznością, ponieważ przypominają jej, że czas spędzony w domu jest częścią jej osobistej historii. Z tego powodu podtrzymuje również drobne domowe zwyczaje. Tapczan, na którym śpi, na dzień nakrywa zieloną kapą, a na niej kładzie koronkową narzutę. Bo tak rodzice ścielili własne łóżko. Wciąż pielęgnuje kaktusa, który mama zasadziła na jej 18. urodziny.
W myśleniu o przestrzeni artystkę cechuje minimalizm.