Szron. Cienie powykrzywianych konarów bezlistnego drzewa kontrastujące z bielą zasp śnieżnych pod starym płotem. To najpewniej ostatnie, co widział Gabriel Narutowicz przed śmiercią. Spoglądał na obraz „Szron” pejzażysty Teodora Ziomka, kiedy stojący za prezydentem Eligiusz Niewiadomski – inny malarz – oddał z bliskiej odległości trzy strzały. Kule trafiły Narutowicza w plecy, przebijając klatkę piersiową. Scena rozegrała się w sali nr 1 na pierwszym piętrze gmachu Zachęty. Była sobota, 16 grudnia 1922 r., ok. godz. 12.15.
Dwa lata wcześniej, pod koniec czerwca 1920 r., kiedy ofensywa bolszewików zaczęła zagrażać samemu istnieniu Rzeczpospolitej, 55-letni Gabriel Narutowicz, który większość dorosłego życia spędził w Szwajcarii, objął funkcję ministra robót publicznych w rządzie Władysława Grabskiego. Gdyby nie sierpniowy tzw. cud nad Wisłą (bitwa pod Warszawą i kontrofensywa znad Wieprza), zapewne trafiłby wraz z całym rządem do sowieckiej niewoli. W 1922 r. awansował na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Nadal jednak mało kto go jeszcze kojarzył.
Grzechy sejmokracji. Świeżo upieczony minister trafił w samo centrum kryzysu rządowego i kłótni sejmowych. Przyjęta w 1921 r. konstytucja marcowa, wzorując się na ustroju francuskiej III Republiki, powielała zarazem jej błędy; jak się szybko okazało, nadmierna władza parlamentu stworzyła błędne koło zmieniających się jak w kalejdoskopie chwiejnych rządów, jałowych, acz gwałtownych dyskusji partyjnych i braku długofalowej wizji politycznej. Strach bowiem przed naczelnikiem państwa – Józefem Piłsudskim, podzielany przez większość posłów, doprowadził w ustawie zasadniczej do karykaturalnego wręcz ograniczenia władzy prezydenta.