Demaskatorzy i naprawiacze
Warunki życia i pracy zwykłych Amerykanów
W nowojorskiej czynszówce. Mieszkania czynszowe to niezwykle smutny obrazek tej epoki. Szacuje się, że pod koniec XIX w. 37 tys. domów czynszowych (tenement houses) zamieszkiwało ok. 1,1 mln osób, z czego ponad 100 tys. w warunkach całkowicie nieprzystosowanych dla człowieka. Zazwyczaj na każdym piętrze pięcio- lub sześciopiętrowego gmachu znajdowały się dwa lub cztery mieszkania po przeciwległych stronach korytarza.
Weźmy budynek przy ul. Orchard nr 97 w Nowym Jorku. Każde mieszkanie składało się z dwóch pokoi i przechodniej kuchni, do której wchodziło się bezpośrednio z korytarza. Wodę do gotowania, mycia i kąpieli noszono wiadrami po ciasnych i ciemnych schodach. Do wychodka należało zejść na dwór. Pranie robiono wprost na ulicy, blisko pompy. Bieżącą wodę zaczęto doprowadzać na piętra ok. 1895 r. Pomieszczenia oświetlano lampami naftowymi lub olejowymi.
Jeden z pokoi (bez okna czy innej formy wentylacji) służył za sypialnię rodzicom i jednemu, czasem dwójce dzieci. Pokój dzienny stanowił sypialnię dla kolejnych dzieci, które układano na podłodze na siennikach albo przystawiając krzesła do znajdującej się tam leżanki. Za dnia pokój ten zmieniał się np. w pracownię krawiecką. Jedyne pomieszczenie z oknem w ciasnym, ciemnym i śmierdzącym stęchlizną mieszkaniu musiało więc pomieścić oprócz członków rodziny dodatkowo kilku robotników: osobę fastrygującą poszczególne kawałki materiału, jedną lub dwie zajmujące się wykończeniem oraz szwacza, najczęściej głowę rodziny. Szwacz zwykle siedział nad maszyną Singera przy otwartym oknie, dla lepszego światła i ochłody.
Gospodyni maleńką kuchnię – gdzie przygotowywała posiłki dla rodziny i pracowników oraz pilnowała najmniejszego dziecka w łóżeczku tuż przy gorącej płycie – dzieliła z prasowaczem pochylonym z parującym żelazkiem nad gotową sukienką czy marynarką, którą musiał czym prędzej wydać w ręce czekającego już chłopca.