Kalkulacja polityczna. Pokutujący do dziś miraż gierkowskiego dobrobytu można łatwiej zrozumieć, gdy porówna się poziom życia w Polsce z innym krajami bloku sowieckiego. W 1969 r. dochód narodowy na głowę mieszkańca PRL był o 10 proc. niższy niż na Węgrzech i aż o 50 proc. niższy niż w NRD. Kraj był biedny, a grudniowe podwyżki cen mogły wiele rodzin zepchnąć w sferę nędzy.
Nowy I sekretarz dobrze zrozumiał lekcję, którą Gomułka odebrał w grudniu 1970 r., a on sam w styczniu i w lutym 1971 r. Trzy fale robotniczych protestów – w Gdańsku, w Szczecinie i w Łodzi – zmusiły poprzedniego szefa partii do ustąpienia, a jego następcę do wysłuchania gniewnych żalów stoczniowców i w końcu do odwołania podwyżki cen. Dało to bez wątpienia sporą dozę pewności siebie robotnikom, którzy poznali swoją siłę i możliwość wywierania wpływu na decyzje władz. Nową sytuację najkrócej ujęli anonimowi autorzy wypowiedzi zanotowanych przez Służbę Bezpieczeństwa w kilku zakładach na wiosnę 1971 r. Znany aforyzm obrazujący stosunek do pracy w socjalizmie: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”, zyskał nowe brzmienie: „Czy się leży, czy się stoi, partia płaci, bo się boi”.
Podjęta przez pogrudniowe kierownictwo polityka podwyżki stopy życiowej była wynikiem owego strachu i chęci ustabilizowania groźnie rozkołysanych nastrojów. Gierek obejmował przecież władzę w momencie najpoważniejszego kryzysu systemu od 1956 r. W odróżnieniu od Gomułki nie cieszył się nimbem prześladowanego narodowego komunisty; nie mógł też w czasach Leonida Breżniewa zaoferować politycznej liberalizacji. Nie mógł, ale też nie chciał, bo nie był wewnątrzpartyjnym dysydentem ani reformatorem, tylko doświadczonym i lojalnym członkiem komunistycznego aparatu.