Podglebie rozboju. Gdy na początku XX w. doniesienia o somalijskich piratach w Zatoce Adeńskiej zaczęły trafiać do mediów, traktowano je z przymrużeniem oka. Somalia powszechnie kojarzyła się z biedą, suszą, głodem i wojną domową. Po serii porwań kontenerowców społeczność międzynarodowa zrozumiała, że bagatelizowanie problemu jest błędem, który kosztuje dużo – bo setki milionów dolarów rocznie.
Zorganizowane piractwo somalijskie to jeden ze skutków rozpadu państwa ze stolicą w Mogadiszu. (Na początku lat 90., wskutek waśni politycznych i klanowych, kraj o nazwie Somalia przestał de facto istnieć; zastąpiło go kilka efemerycznych państewek, szukających uznania międzynarodowego i pomocy humanitarnej). Powołanie oddziałów straży przybrzeżnej, szkolonej przez Brytyjczyków, tylko na chwilę zahamowało proceder. Funkcjonariusze straży zaczęli sami dokonywać pirackich ataków, wymuszać haracze.
Fiasko kolejnych misji międzynarodowych – zilustrowane choćby w filmie „Helikopter w ogniu” Ridleya Scotta – wpłynęło na zmianę postrzegania Zachodu w oczach Somalijczyków. Zwątpili oni w możliwość uzyskania realnego wsparcia z globalnej Północy. Z kolei interwencja oddziałów stabilizacyjnych, złożonych w większości z chrześcijan etiopskich, unaoczniła dystans kulturowy dzielący Somalię i państwa zaangażowane w regionalną „wojnę sprawiedliwą”. Wszystko to sprzyjało radykalizacji nastrojów społecznych.
Psychospołeczne tło narodzin somalijskiego piractwa to mozaika lęków, frustracji, gniewu. Od dekad większość mieszkańców Rogu Afryki wegetuje w skrajnym ubóstwie. Plagi suszy naruszyły chwiejną równowagę ekologiczną, przyczyniając się jednocześnie do wybuchu nowych konfliktów o wodę, dostęp do pastwisk, miejsce w kolejce po dary przysyłane przez zachodnie organizacje pozarządowe.