Dwa życia: familok i Himalaje. Połowa września 1989 r. Jerzy Kukuczka przed namiotem u stóp przyklejonej do Everestu góry Lhotse wpatrywał się w jej południową ścianę. Piekielnie trudna. Skalny mur o długości 11 km, na ponad 3 km wysoki. Znał każdy jej szczegół, każde załamanie. Co jeszcze chciał osiągnąć?
Jakby miał dwa życia. W Katowicach, skąd pochodził, szara codzienność. Urodzony 24 marca 1948 r. w typowym familoku z czerwonej cegły. Ojciec kolejarz, matka przy taśmie w Katowickiej Fabryce Narzędzi Górniczych. Większość kolegów nie myślała o studiach. Skończyli zawodówki albo technika, poszli do wojska i do pracy. Założyli rodziny, a potem do emerytury szychta – dom, szychta – dom. Jerzy podobnie. Skończył technikum i zatrudnił się w Zakładach Konstrukcyjno-Mechanicznych Przemysłu Węglowego, z miesięczną pensją 2500 zł (średnia wtedy to 3900 zł). Żona Celina, przed ślubem kierowniczka sklepu monopolowego w katowickiej dzielnicy Załęże, po urodzeniu dzieci została w domu. Zajęła się synami: starszym Maćkiem i młodszym o pięć lat Wojtkiem.
Ale to właśnie dzięki Celinie, wyrozumiałej i cierpliwej, Jurek mógł żyć drugim życiem. W wysokich górach. Ludzie, którzy go znali, opowiadają, że góry zmieniły go nawet fizycznie. W Katowicach niepozorny pan z brzuszkiem, w Himalajach – król, jeden z najsłynniejszych alpinistów świata. Drugi po Włochu Reinholdzie Messnerze zdobywca Korony Himalajów i Karakorum – wszystkich 14 szczytów Ziemi o wysokości ponad ośmiu tysięcy metrów. Na 11 z nich wytyczył nowe drogi, stanął samotnie na jednym wierzchołku, cztery zdobył zimą, siedem w stylu alpejskim, czyli z małym zespołem, szybko, bez zakładania obozów pośrednich. Był wielki, ale był drugim zdobywcą Korony.
Wyzwanie.