Oddział Uran. Wszystko zaczęło się w Niemczech hitlerowskich, gdy w grudniu 1938 r. prof. Otto Hahn (1879–1968) dokonał rozszczepienia jądra atomowego przez bombardowanie neutronami. Jądra atomu rozpadły się nie tylko wyzwalając przy tym energię, ale i uwalniając dodatkowe neutrony, które w przypadku zaistnienia dostatecznej ilości materiału rozszczepialnego wywołać mogłyby samozachodzącą reakcję łańcuchową. Ludzie nauki w USA, powiadomieni – poprzez współpracowniczkę Hahna prof. Lise Meitner, już z emigracji w Szwecji śledzącej dociekania uczonych w Rzeszy, a także przez fizyka duńskiego Nielsa Bohra – o doniosłości odkrycia, ale i płynących z niego zagrożeniach, mocno się zaniepokoili. Zwłaszcza naukowcy, którzy wyemigrowali z Europy, dobrze wiedzieli, jakie niebezpieczeństwa stworzyć może wykorzystanie przez Hitlera energii jądrowej dla celów militarnych.
Postanowili zaalarmować Biały Dom. Albert Einstein (1879–1955) w liście do prezydenta Roosevelta z 2 sierpnia 1939 r. przedstawił związane z odkryciem Hahna szanse i zagrożenia, zachęcając do wdrożenia własnych dociekań nad spożytkowaniem energii atomowej. List, zrodzony z przemyśleń w gronie uczonych – obok Einsteina byli to Enrico Fermi (1901–54), Leo Szilard (1898–1964), Eugene Paul Wigner (1902–95) oraz Edward Teller (1908–2003) – przekazano do rąk prezydenta przez jego doradcę, wpływowego finansistę Alexandra Sachsa, który wzbogacił argumentację anegdotą o pewnej bitwie przegranej przez Napoleona tylko z tego powodu, że nie usłuchał rad uczonych.
I tryby zaczęły się obracać, najpierw powoli, potem stale przyspieszając. Przy National Research Commitee utworzono oddział Uran. Sypnęły się pieniądze na kadry i tworzenie warsztatów.