Porwany Śląsk. Górny Śląsk w swoich poszukiwaniach tożsamości jest niezwykle podobny do Europy, tyrreńskiej księżniczki porwanej przez Zeusa ukrytego pod postacią byka. Rolę Zeusa pełniły w tym przypadku kolejne państwa: Polska, Czechy, Austria, Prusy, Niemcy, znowu Polska. Górny Śląsk poprzez swą skomplikowaną historię jest też pewną potencjalnością. Jeszcze zanim nacjonalizm zamknął ludzi w narodowych monadach: niemieckości, polskości, czeskości – była to ziemia, na której żyli w zgodzie zarówno swoi, jak i obcy. Kwestia języka, wyznawanej religii czy przywiązania do tradycji w pewnym sensie miała charakter drugorzędny wobec specyficznego przywiązania do miejsca urodzenia czy też zamieszkania.
Etniczno-językowa mozaika. Dane statystyczne o językach używanych przez poddanych króla Prus urzędy zbierały już od 1825 r. Pierwszy systematyczny spis odbył się w 1861 r. Pytanie o język odnosiło się do języka rodzinnego, a nie ojczystego. Sytuacja uległa zmianie w kolejnych spisach ludności; w latach 1890, 1900, 1905 i 1910 pytano już o język ojczysty. Niezależnie od zastrzeżeń metodologicznych, możemy na podstawie tych spisów skonstruować pewien obraz. Statystyka pruska bowiem w kwestii narodowościowej nie kwestionowała egzystencji polskojęzycznej większości na terenie rejencji opolskiej. W 1890 r. liczba osób polskojęzycznych wynosiła 58,2 proc. przy 35,9 proc. niemieckojęzycznych; w 1910 r. odpowiednio – 53 i 40. Część powiatu raciborskiego, późniejszy tzw. Kraik Hulczyński – była czeskojęzyczna. Grupa ta, sama określająca się jako Morawcy, stanowiła mniej niż 3 proc. (1910 r.) ludności całej rejencji opolskiej.
Tak duża polaryzacja, uwidoczniona w statystykach narodowościowych, prowadziła do ostrego rozdzielenia na różne grupy językowe – w przypadku górnośląskim na Niemców z jednej i Polaków z drugiej strony.