Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Jak rozpętała się II wojna światowa”, dostępnym od 21 sierpnia 2019 r. i w internetowym sklepie „Polityki”.
***
Polska: Nie dać się rozbić!
Elity polityczno-wojskowe II RP ukształtowane zostały w ogniu I wojny światowej oraz wojny z bolszewikami. Szczególnie ten ostatni konflikt wpłynął na ofensywny kształt polskiej doktryny wojennej – nastawionej na bitwę manewrową (a nie pozycyjną) z wykorzystaniem silnej kawalerii wykonującej ataki na skrzydła i tyły przeciwnika. Jednak to, co było dobre w latach dwudziestych, nie mogło się sprawdzić w epoce samolotu i czołgu.
Od strony strategicznej kluczowymi elementami były sojusz z Francją, rozbrojenie Niemiec i względna niemoc ZSRR. Co najmniej do 1938 r. za głównego wroga uważano bolszewicką Rosję. Niemniej coraz agresywniejsza polityka zbrojących się Niemiec spowodowała pewne przewartościowanie polityki bezpieczeństwa Polski. Gen. Kutrzeba na zlecenie naczelnego wodza wykonał dwie prace koncepcyjne (w 1936 i 1938 r.) nazwane ostatecznie „Planem wojny z Niemcami”.
Wnioski płynące z tego studium nie były budujące. Wojsko Polskie miałoby się potykać z przeciwnikiem znacząco silniejszym, dysponującym przewagą w nowoczesnych typach uzbrojenia, na niezwykle niekorzystnie ukształtowanej granicy (po rozbiorze Czechosłowacji sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu). Najgorsze jednak było to, że w bezpośrednim zasięgu wojsk III Rzeszy leżał korpus strategiczny Polski (Śląsk, Wielkopolska, Małopolska i Mazowsze) – koncentrujący rdzennie polską ludność, większość przemysłu, najlepiej rozbudowaną sieć łączności, komunikacji i administracji.
Alternatywa, jaka stanęła przez polskim rządem, była niepokojąca, szczególnie po porzuceniu Czechów przez mocarstwa zachodnie w czasie konferencji monachijskiej. Możliwe było tylko zbliżenie z którymś z wrogów, tj. Niemcami lub Rosją, albo zawierzenie niepewnemu sojuszowi z Francją. W końcu wybrana została druga opcja, głównie ze względu na brak zagrożenia wasalizacją przez silniejszego sojusznika.
Widmo wojny zmusiło w końcu naczelnego wodza do opracowania planu obrony Polski. Zakładał on kordonową obronę granic, w której stosunek sił do bronionej przestrzeni był niezwykle niekorzystny – dywizji było za mało, a granice za długie! W razie wybuchu wojny Wojsko Polskie miało się stopniowo wycofywać na linię Wisły, starając się zadać jak największe straty Niemcom i nie dając się rozbić. Według traktatu sojuszniczego, po dwóch tygodniach miała ruszyć Francja (według Kutrzeby potrzeba było na to 6–8 tygodni), co miało spowodować zmniejszenie nacisku Wehrmachtu i, kto wie, może nawet umożliwiłoby przejście do kontrofensywy.
Rydz-Śmigły nie zdecydował się na przeprowadzenie wielkiej gry wojennej, w której uczestniczyliby przyszli dowódcy armii, co pozwoliłoby uzyskać dwie korzyści. Pierwsza to sprawdzenie, czy plan obrony kraju jest w ogóle realny. Druga to wiedza generałów co do zamysłu naczelnego wodza – co miało kolosalne znaczenie, gdyż w sytuacji braku łączności (co było regułą we wrześniu 1939 r.) mogliby oni podejmować spójne decyzje.
Polska wkraczała w kolejną wojnę światową nieprzygotowana. Sojusz z Francją (a później Anglią) był niepewny, nierealnie określono czas, w którym mocarstwa zachodnie mogłyby się zaangażować w pełnokrwistą ofensywę, doktryna wojenna była niespójna z zadaniami sił zbrojnych (wojsko uczyło się atakować, a miało się bronić), a najwyżsi dowódcy nie wiedzieli, co dokładnie chciał uczynić naczelny wódz.
Niemcy: Walić, nie pukać!
Od końca pierwszej wojny światowej armia niemiecka szykowała się do wojny ofensywnej, opartej na jednostkach elitarnych – świetnie wyszkolonych i wyposażonych. Ograniczenia traktatu wersalskiego, który umożliwiał posiadanie przez Niemcy tylko 100-tysięcznego wojska bez nowoczesnego sprzętu bojowego, w paradoksalny sposób to ułatwiły. Reichswehra nie obciążała swojego budżetu zbędnymi zbrojeniami, za to szkoliła się ze wszystkich sił, cały czas szukając nowych możliwości szybkiego zwycięstwa w przyszłej wojnie. I odnalazła ją w czołgu i samolocie, kiedy zaczęła się zbroić na nowo.
Gdy w 1933 r. płk Guderian dokonał prezentacji małego oddziału zmotoryzowanego Hitlerowi, ten krzyczał: „Tego chcę, to chcę mieć!”. W ciągu sześciu lat III Rzesza stworzyła sześć dywizji pancernych, cztery zmotoryzowanej kawalerii i cztery piechoty zmotoryzowanej – oprócz tego na wskroś nowoczesne lotnictwo. W 1939 r. wystarczyło to do pokonania Polski, a rok później, po pewnych poprawkach organizacyjnych – Francji.
Kluczową zasadą niemieckiej doktryny wojennej była koncentracja maksymalnych sił na wąskim froncie, tak żeby jak najszybciej przełamać obronę wroga i wyjść na jego skrzydła i tyły. „Walić pięścią, a nie pukać rozstawionymi palcami” – jak to ujął twórca niemieckich wojsk pancernych gen. Guderian. Rapierami mającymi przebijać pozycje obronne przeciwnika miały być dywizje pancerne, działające w tandemie z bombowcami. Kilkaset czołgów nacierających na złamanych psychologicznie nalotami bombowymi żołnierzy wroga nie powinno mieć problemów z jego pobiciem. A to był dopiero początek. Najważniejszy element stanowił późniejszy rajd czołgów na tyły przeciwnika, wymierzony w artylerię, jednostki zaopatrzenia i łączności oraz sztaby. Zniszczenie zaplecza spowoduje, że przeciwnik stanie się bezsilny. Trudno jest bowiem walczyć przy braku amunicji, żywności, medykamentów oraz rozkazów.
Lotnictwo, oprócz współdziałania z jednostkami pancernymi, wykonywało dodatkowo misje bojowe mające sparaliżować zaatakowane państwo. Używano wszystkich możliwych sposobów: od czystego terroryzmu (niszczenia miast z ich mieszkańcami), przez niszczenie komunikacji (mosty, stacje kolejowe), po ataki na przemysł zbrojeniowy.
Francja: Ogień zabija!
To była najważniejsza lekcja pierwszej wojny światowej według francuskich generałów. Ofensywa mogła się powieść tylko wtedy, gdy można było osiągnąć przytłaczającą przewagę ognia. Dlatego musiała ona być bardzo dokładnie przygotowana i zabezpieczona logistycznie, przybierając formę zsynchronizowanej i stabelaryzowanej bitwy metodycznej. Francja przygotowywała się do wojny długiej i totalnej z całkowitą mobilizacją społeczeństwa i gospodarki. A na to trzeba było czasu! Dlatego zbudowano Linię Maginota – aby móc bezpiecznie się zmobilizować.
Francuzi nie mieli złudzeń, że będą w stanie samodzielnie pokonać Niemcy – przewaga demograficzno-przemysłowa III Rzeszy była zbyt duża. Całe dwudziestolecie wojenne to czas poszukiwań sojuszników. Najważniejsza była oczywiście Anglia – ale ta po koszmarze rzezi okopowej z lat 1914–1918, wcale się nie paliła do kolejnej wojny i wybrała splendid isolation. Francja starała się więc okrążyć Niemcy systemem sojuszy wojskowych z małymi i średnimi państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Ryzyko było takie, że z braku jednego silnego sprzymierzeńca (jak Rosja w czasie pierwszej wojny światowej) – poszczególne państwa będą wykruszać się z sojuszu ze względu na agresywną postawę Niemiec. Brak zdecydowania Francji w latach 1936–1938 zniszczył w zasadzie jej sieć sojuszy na wschodzie. W 1939 r. Czechosłowacja już nie istniała, a Polska stanęła do walki samotnie.
Powołany do życia w 1936 r. Uniwersytet Obrony Narodowej, w którym miały się kształcić kadry cywilne i wojskowe do przyszłej długiej i totalnej wojny, przeprowadził trzy gry wojenne – każdą na zakończenie roku akademickiego. Z roku na rok zmniejszała się ofensywność rozwiązań strategicznych przyjmowanych przez kursantów. W trzeciej (i ostatniej) grze wojennej w pierwszej fazie konfliktu zakładano wyłącznie działania obronne, a następnie po długim okresie przygotowań atak na Włochy. Nawet tak skromne działania spotkały się z krytyką komendanta Uniwersytetu – adm. Castexa. Nie wierzył on w możliwość skutecznego ataku na Włochy, przypominając studentom o założeniach długiej wojny, do której szykowała się Francja. Strategiczne narzędzie państwa, którym był system sojuszy na wschodzie, został spisany na straty. Polska miała być zderzakiem, który miał umożliwić Francji skuteczną mobilizację. Rząd francuski udawał, że ma sensowną strategię obrony narodowej, a siły zbrojne udawały, że są zdolne wykonać postawione im zadania – choć w rzeczywistości wykonywać ich nie były w stanie.
Związek Sowiecki: Jutro cały świat!
A raczej pojutrze. W teorii wszystko było poukładane, jak należy. Armia dysponowała niezwykle ofensywną doktryną zakładającą – „po krótkim okresie obrony przed kapitalistyczno-faszystowską agresją” – przejście do prawie natychmiastowej zwycięskiej ofensywy. Sprzętu, topornego, lecz w miarę nowoczesnego, też było w bród. Dopełnieniem miał być świadomy klasowo nowy człowiek sowiecki.
Jednak w 1939 r. Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona, mimo dysponowania tysiącami czołgów i samolotów, była w całkowitej rozsypce. Wzajemnie się wzmacniające efekty gwałtownej rozbudowy sił zbrojnych i stalinowskich czystek, także w armii, spotęgowały niedowład organizacyjny. Dowódcy bali się rozkazywać, bo w razie jakichkolwiek niepowodzeń zawsze znalazł się uczynny donosiciel, a procesy szkodników były bardzo szybkie. Bezpieczniej było nic nie robić. Ponadto społeczeństwo sowieckie nie było w stanie dostarczyć kadr do nowoczesnych rodzajów sił zbrojnych – lotnictwa, artylerii, wojsk pancernych. W „robotniczym raju” wciąż przeważali chłopi półanalfabeci, którzy głęboko nienawidzili władzy komunistycznej.
Seria egzaminów, jakim poddana została Armia Czerwona w latach 1939–1941, okazała się prawie zabójcza. Nic nie wychodziło jak należy, za co życiem zapłaciły miliony żołnierzy, a kraj ruiną. W czasie działań sowieckich przeciw Polsce widać było już symptomy, które z całą wyrazistością wystąpiły w czasie wojny z Finlandią i w początkowej fazie zmagań z III Rzeszą.
23 sierpnia 1939 r.
Zawarty tego dnia pakt Ribbentrop-Mołotow spowodował efekt podobny do odwrócenia sojuszy w XVIII-wiecznej Europie, kiedy Francja sprzymierzyła się ze swoim odwiecznym wrogiem – Habsburgami. Dwie totalitarne potęgi na chwilę podały sobie dłonie. Wszystkie plany strategiczne Polski i zachodnich demokracji straciły w tym dniu ważność.
Dla Niemiec najważniejszy był efekt krótkookresowy. Hitler liczył na szybką i zwycięską wojnę z Polską, do której od razu włączy się ZSRR, a nie przystąpią mocarstwa zachodnie. Żadne z tych pragnień się nie spełniło.
Dla sowieckiej Rosji najważniejszy był efekt długookresowy. Stalin miał nadzieję, że kolejna europejska wojna domowa wyniszczy kontynent na tyle, że jego komunizacja nie będzie stanowić problemu już w nieodległej przyszłości. To pragnienie zostało spełnione częściowo w 1945 r.
Główni stratedzy
Tadeusz Kutrzeba (1886–1947). Uczestnik I wojny światowej (doszedł do stopnia kapitana armii austriackiej), od 1918 r. w Wojsku Polskim na wysokich stanowiskach sztabowych. W 1927 r. po awansie na gen. brygady został komendantem Wyższej Szkoły Wojennej, od 1935 r. przy Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Autor (wraz z płk. Mossorem) „Planu wojny z Niemcami” oraz wielu publikacji teoretyczno-wojskowych. W 1939 r. dowódca Armii Poznań. Był twórcą i realizatorem zwrotu zaczepnego zwanego bitwą nad Bzurą, podczas którego dowodził wspólnymi siłami Armii Poznań i Armii Pomorze – przebił się do Warszawy, po jej kapitulacji trafił do niewoli niemieckiej. Zmarł na raka w Londynie w 1947 r.
Philippe Petain (1856–1951). Uczestnik I WŚ, od marca 1918 r. aliancki dowódca naczelny na froncie zachodnim. Po wojnie pełnił najwyższe funkcje wojskowe i rządowe, ukształtował doktrynę wojenną Francji, tzw. bitwę metodyczną, popierał budowę Linii Maginota. 22 czerwca 1940 r. jako premier zawarł separatystyczne zawieszenie broni z Niemcami i został szefem Państwa Francuskiego z siedzibą w Vichy. Po wojnie zdegradowany i skazany na śmierć – zamienioną na dożywocie na wyspie Île d’Yeu u zachodniego wybrzeża Francji.
Heinz Guderian (1888–1954). Uczestnik I WŚ (doszedł do stopnia kapitana), po wojnie początkowo służył w Grenzschutzu, potem w Reichswehrze. Po dojściu Hitlera do władzy szybko awansował, a w 1935 r. już jako pułkownik objął dowództwo 2DPanc. W 1937 r. Guderian wydał książkę „Uwaga – czołgi!”, która była obszerną pragmatyczną analizą przeszłości i przyszłości czołgów, zarówno od strony technicznej, jak i taktyczno-operacyjnej. W czasie wojny doszedł do stopnia generała pułkownika, dowodził korpusem, grupą i armią pancerną, by w lipcu 1944 r. stanąć na czele OKH (dowództwo frontu wschodniego). Po wojnie w niewoli alianckiej; zmarł na atak serca w 1954 r.
Władimir Triandafiłłow (1894–1931). Uczestnik I WŚ (doszedł do stopnia sztabskapitana), wstąpił do Armii Czerwonej w 1918 r., od 1919 r. członek partii bolszewickiej. Po ukończeniu Akademii Wojskowej skierowany do pracy w Sztabie Generalnym. Zginął w wypadku samolotowym w 1931 r. Autor przełomowego dla armii sowieckiej dzieła „Charakter operacji współczesnych armii”, dotyczącego m.in. teorii głębokiej operacji. Twórca sztuki operacyjnej jako pomostu między taktyką a strategią.