„Rozpoczęło się przekraczanie granicy”
Polscy lotnicy w drodze do Anglii
Mit dywizjonu 303. W tyleż popularnym, co błędnym rozumieniu każdy Polak, który podczas II wojny służył w lotnictwie na Zachodzie, musiał być pilotem dywizjonu 303 i bohaterem Bitwy o Anglię. A przecież Polskie Siły Powietrzne (PSP) w Wielkiej Brytanii miały 15 dywizjonów bojowych, kilka szkół lotniczych i cały szereg specjalistycznych formacji pomocniczych, w sumie ponad 17 tys. ludzi. Bitwa o Anglię, która stała się dla Polaków synonimem wszelkich działań lotniczych na Zachodzie, trwała kilka miesięcy latem i jesienią 1940 r. Od jej zakończenia do rozformowania dywizjonu 303 (i pozostałych) miało minąć sześć lat. W tym czasie polskie lotnictwo bez przerwy toczyło ciężkie zmagania z Niemcami.
Nierówna walka. Jesienią 1939 r. polskie lotnictwo, liczące 404 sprawne samoloty, okazało się zbyt słabe w starciu z Luftwaffe, która przeciwstawiła im 1941 samolotów bojowych (według historyka Jerzego B. Cynka). Choć wartość pilotów w pierwszych dniach kampanii wrześniowej udowodniła świetnie zorganizowana lotnicza obrona stolicy kierowana przez płk. Stefana Pawlikowskiego. System podobny był do tego, jaki rok później ocalił Wyspy Brytyjskie – z wykorzystaniem wysuniętych posterunków obserwacyjnych. Jednak w Polsce stracił swą wartość operacyjną w momencie, gdy front się załamał, a armia rozpoczęła chaotyczny odwrót. 7 września Pawlikowski w swojej Brygadzie Pościgowej, gdy straciła swą wartość operacyjną, miał więcej doświadczonych pilotów niż zdatnych do lotu samolotów (tych pozostało zaledwie 20). Wszyscy młodsi oficerowie wierzyli w pomoc Francji i Wielkiej Brytanii, które wypowiedziały Niemcom wojnę 3 września. Aż do czasu, gdy Związek Sowiecki zajął wschodnie tereny Polski, większość lotników liczyła, że przybędą jednostki francuskie, by walczyć z nimi razem, a obiecana pomoc techniczna wydawała się realna.