Trud unifikacji. Unifikacja – było to doprawdy jedno z najwspanialszych osiągnięć Polski Odrodzonej, choć dwadzieścia lat było za mało, by wszystko pozszywać. Tym bardziej że polskie państwo powstawało niejako na nowo, w warunkach i kontekstach, wymaganiach i zadaniach, obowiązkach i koniecznościach nieporównanie innych niż te, które istniały, gdy rozbiory kończyły historię I RP.
Różnice porozbiorowe głęboko dzieliły społeczeństwo w 1918 r., nie zniknęły i były odczuwalne do 1939 r., a potem okazało się, że właściwie stały się stałym składnikiem polskiej różnorodności. Mimo tragedii II wojny światowej, zmian granic po 1945 r., przemieszczeniu milionów ludzi w różnych kierunkach, w tym także ze wsi do miast, i współcześnie te odmienności dzielnicowe są nadal widoczne. Nie tylko w architekturze, w wyglądzie gospodarstw i ulic, również w głowach ludzi, w kulturze dnia codziennego i tej wyższej, w obyczajach i zwyczajach, w dowcipach, a też w myśleniu politycznym.
Pokazują to choćby kolejne współczesne wybory prezydenckie czy parlamentarne, gdzie podziały biegną wzdłuż starych granic dzielnicowych. Wiadomo, w Galicji zawsze było bardziej rodzinnie i kościelnie, konserwatywnie, w Wielkopolsce antylewicowo, a w Królestwie najwięcej awanturnictwa i ryzykanctwa. Swoje historyczne cechy ludzie wożą ze sobą także w nowe miejsca, jak choćby Polacy zza Buga na Ziemie Odzyskane, a lwowiacy do Wrocławia.
Cień zaborów. W 1929 r. Aleksander Świętochowski pisał: „Z Królestwa Polskiego wszedł do Polski wyzwolonej fanatyczny marzyciel, z Wielkopolski – doskonały gospodarz i miłośnik praworządności, z Galicji scholastyczny biurokrata”. I jeszcze jedno świadectwo. Jarosław Iwaszkiewicz wspominał: „Urodziłem się w okolicy, gdzie z wielką pogardą mówiono o »królewiakach« czy też »koroniarzach« – a pogarda ta spotykała ich za lekkomyślność, za ich blagę, za ich powierzchowną elegancję i za niedotrzymywanie przyrzeczeń… Taką też opinię od dzieciństwa miałem o warszawiakach i warszawiankach”.
Ponadstuletnia niewola przypadła w epoce wielkich i głębokich przemian w Europie, gdy zmieniały się nie tylko państwa, ich ustroje i konstrukcje, ale także społeczeństwa je zamieszkujące oraz narody, które stawały się narodami nowoczesnymi. Procesy i zmiany nie przebiegały wszędzie w tym samym tempie i z tą samą siłą, co było widoczne choćby na przykładzie trzech państw zaborczych: Rosji, Prus i Austrii. Zmieniały się też gospodarki, niektóre szybko wchodziły w erę pary i węgla, inne czekały na rozwój i przyspieszenie. Wzajemne splątanie czynników politycznych i ekonomicznych, cechujące na odmienne sposoby każdy z trzech zaborów, formowało trzy różne doświadczenia, zmuszało do przyjęcia różnych strategii życia, programów narodowego przetrwania i walki o własne państwo.
Polacy w wymiarze duchowym przetrwali okres niewoli, więcej, właściwie fantastycznie przygotowali się do odrodzenia państwa, co stało się widoczne już w 1918 r. i w latach następnych. W czasie nadal trwających walk (wojna 1920 r., ale także powstanie wielkopolskie i powstania śląskie) oraz zabiegów dyplomatycznych, które decydowały o kształcie i przebiegu granic, tak politycy, jak i cały naród zdali egzamin najwyższej próby. A potem egzamin urządzania odzyskanego państwa. I można powiedzieć, że wszystkie odmienne doświadczenia, zebrane i ukształtowane w każdym z trzech zaborów, dodawały się do siebie i wzajemnie wzmacniały. Jak też – to też trzeba zauważyć – odkładały się negatywnie na wielu zjawiskach II RP.
Choćby wówczas, gdy politycy i działacze wywodzący się z romantyczno-powstańczej tradycji zaboru rosyjskiego, z Piłsudskim na czele, nie okazywali większego szacunku ani zrozumienia dla demokratycznych porządków, jak też procedur parlamentarnych. „Można zebrać łotrów, bo jest ich dużo w sejmie, jakąś setkę – i mówić, że to jest sejm. I do takich łotrów ma państwo należeć” – mówił Piłsudski, tak zwaną sejmokrację uważając za jedną ze słabości Polski po 1922 r. Dla Piłsudskiego Polska była – jak pisał Kajetan Morawski – „jakimś wielkim Zułowem czy Pikliszkami (…) chodził po niej gderząc i dziwacząc i kijem sękatym poganiał ekonomów i parobków”.
Ta świadomość, jak też sposób organizowania własnego (czy raczej kilku własnych) obozu politycznego w stylu wodzowskim nie wzięły się znikąd, były efektem wieloletniej drogi politycznej, jaką przechodziła polska irredenta w Królestwie Polskim. „Ludzie podziemni” nie mieli nawet szansy, by walczyć w zaborze rosyjskim w ramach systemu dostępnej praworządności. Inaczej było, z różnymi oczywiście rezultatami, w pozostałych zaborach, gdyż obie niemieckie monarchie były państwami praworządnymi, w których litera prawa wyznaczała zakres działania władzy.
Komponent wielkopolski. W zaborze pruskim Polacy doznawali bolesnych skutków germanizacji (rugi pruskie, Komisja Kolonizacyjna, Hakata), bo taka była polityka państwa, której mogli jednak przeciwstawiać się na drodze parlamentarnej. Cóż z tego, jeśli zawsze byli przegłosowywani i to olbrzymią liczbą głosów, czy to w sejmie pruskim, czy w Reichstagu. Ale w końcu Drzymała mógł podjąć walkę z tym państwem, wykorzystując konkretne przepisy prawne. W zaborze rosyjskim Drzymała wraz ze swoim wozem natychmiast zostałby odesłany na Sybir. Obrona polskości polegała w Prusach zatem na wykorzystywaniu dostępnych możliwości, na obronie przede wszystkim polskiego stanu posiadania, na codziennie sprawdzanej umiejętności gospodarowania w konfrontacji z dynamicznie rozwijającą się gospodarką Zachodu, na samoorganizacji, na bezkrwawej walce o ziemię, język i religię. I ukształtował się na ziemiach tego zaboru typ Polaka bardzo nowoczesnego w pracy i w swoim środowisku społecznym oraz narodowym, niechętnego wobec wszelakich haseł rewolucyjnych, bo ziemianin czuł się w Wielkopolsce odpowiedzialny za chłopa Polaka.
Komponent galicyjski. W zaborze austriackim gospodarka nie szła tak dobrze, przysłowiowa wręcz stała się nędza galicyjska, dystanse społeczne były ogromne, ale za to swobody polityczne i narodowe były dla Polaków nieporównanie większe. Autonomiczny status, a także wpływy polskich polityków w Wiedniu dały tę przestrzeń wolności, której Polacy z obu pozostałych zaborów mogli tylko zazdrościć. Dały też szansę rozwijania i nauczenia się wielu ról i funkcji państwowych w epoce, gdy państwa w Europie stawały się coraz bardziej nowoczesne i zmieniały swoje ustroje, organizacje i praktyki. W każdym razie II RP w wielu swoich rozwiązaniach administracyjnych, edukacyjnych, parlamentarnych sięgała właśnie po doświadczenia Galicji. Choć modelowy urzędnik austriacki, w zarękawkach, ściśle próbujący przestrzegać regulaminu rozbawiał do rozpuku, oczywiście, zwłaszcza warszawiaków.
W czasach rozbiorowych do uczelni krakowskich i lwowskich przyjeżdżali młodzi inteligenci z Poznania i Warszawy, tu też mogli brać udział w obchodach narodowych, organizowanych bez większego sprzeciwu Wiednia, który w ogóle widziany był jako reżim łagodny i dość przyjemny. „W drodze do gimnazjum – wspominał Juliusz Osterwa – mijaliśmy pałac arcybiskupi, przed którym pełnił wartę ciągle jeden i ten sam policjant. Kiedyś Lulek [Schiller] przechodząc koło niego śpiewał z uśmiechem »Krew naszą długo leją katy«. Policjant odpowiedział uśmiechem i zasalutował. Od tej pory witaliśmy się z nim codziennie”.
Na tej podstawie i przez porównanie z sytuacją w dwóch innych zaborach rodził się polityczny lojalizm wobec Franciszka Józefa, krytyczny pogląd wobec wszelakich usiłowań powstańczych czy wręcz galicyjski patriotyzm. O ile lojalizm jako program pogodzenia z władzą zaborczą w Poznańskiem i Kongresówce był uznawany za akt zdrady i wyrzeczenia się narodowości, to w Galicji uznawany był nierzadko za cnotę rozumną, wspartą zresztą wybitnym piśmiennictwem krakowskich stańczyków i państwotwórczych historyków, z Michałem Bobrzyńskim jako liderem.
W Galicji też najszybciej emancypował się – zwłaszcza od początku XX w. wraz z demokratycznymi zmianami ordynacji wyborczej – polityczny ruch ludowy, a także socjalistyczny, lecz w wersji nie rewolucyjnej, ale bardziej łagodnej, parlamentarnej. Złotousty Ignacy Daszyński wspominał swoje wiece wyborcze: „austriaccy komisarze policyjni, którzy nieraz wili się i stali pod pręgierzem moich przemówień, woleliby tysiąc razy mieć do czynienia z garstką konspiratorów niż z trybuną tysiącznego zgromadzenia, na której przemawiał socjalista”. On też samokrytycznie przyznawał, że walka polityczna w Galicji szybko zaczęła być trawiona chorobą demagogii: „W kraju ciemnym, z przeważającą większością analfabetów, w kraju tak odciętym od szerszego życia jak ówczesna Galicja, nie można było żądać, aby na zgromadzeniach mówili sami wartościowi ludzie. Demostenesy i Cicerone wiejskie i miejskie plotły też sporo bredni i kłamstw pospolitych”.
W parlamentach II RP, w jej polityce na samych szczytach i we wpływowych kuluarach nie bez przyczyny więc pojawili się ludzie, którzy przeszli polityczną szkołę galicyjską, tacy jak wspomniany Daszyński, ale też Jan Stapiński, Wincenty Witos, Maciej Rataj, Stanisław Grabski, Michał Bobrzyński i wielu innych.
I nawet jeśli niektóre idee polityczne wystąpiły równolegle we wszystkich trzech zaborach, jak choćby socjalistyczne, czy wprost były aranżowane jako inicjatywy ponadzaborcze (przede wszystkim wszechpolski ruch narodowy Romana Dmowskiego), to różnicowały się one dzielnicowo i te odmienności utrzymywały się do końca II RP. Wiadomo było, że nikt nie mógł się równać w grach parlamentarnych, w zawieraniu taktycznych sojuszy, w liczeniu głosów oraz układaniu większości z Wincentym Witosem, którego trzecie rządzenie Polską przerwał zamach stanu Józefa Piłsudskiego w maju 1926 r.
Zresztą polskie partie polityczne, które ułożyły się w geografię polityczną II RP, powstały w epoce wcześniejszej i nawet jeśli pojawiały się jakieś nowe, to jednak były one bądź jakimiś mutacjami istniejących poprzednio, bądź nową formą organizacyjną, która także miała jakieś swoje wcześniejsze założenia ideowe. Charakterystyczne, że w II RP stronnictwa utrzymywały swój rozbiorowy stan posiadania, nie tracąc w zasadzie zwolenników w tych regionach, gdzie przed 1918 r. zdążyły się zakorzenić.
Komponent królewiecki. W świadomości Polaków centralne miejsce zajmowały jednak ziemie Królestwa Polskiego, to o nich potocznie mówiono jako o Polsce przeciwstawianej Galicji, Litwie czy Księstwu Poznańskiemu. Zabór rosyjski nie stanowił jednolitego terytorium, w najbardziej ciężkim położeniu po powstaniu styczniowym znalazły się zwłaszcza tzw. Ziemie Zabrane, które z czasem zaczęto nazywać Kresami. Tam wytworzyła się promieniująca na cały zabór mentalność obrony posterunku, etos konspiratora, rewolucjonisty w podziemiu i nielegalnika, a także radykalne metody działania i walki, z terroryzmem włącznie. Do tego etosu należało często bardzo radykalne i bezkompromisowe spojrzenie na świat, bezwarunkowe podporządkowanie się przywódcom, a też przekonanie, że walkę należy prowadzić w ramach nielicznych, elitarnych i ideowych grup, również nieraz dość lekceważący stosunek do innych, którzy zawodzą i nie dorastają do celów i zadań.
Wielkie kody polskiej kultury (romantyzm i pozytywizm warszawski) kształtowały się w oporze wobec rosyjskiej satrapii, a też wielkie polskie powstania wybuchały nie gdzie indziej, jak w Królestwie Polskim. Tu też przede wszystkim rodziły się programy i ideologie, pojawiali się wielcy bohaterowie i wielcy myśliciele. „Nienawiść moja do carskich urządzeń, do ucisku moskiewskiego – pisał Józef Piłsudski – wzrastała z rokiem każdym. Bezsilna wściekłość dusiła mię nieraz, a wstyd, że w niczym zaszkodzić wrogom nie mogę, że muszę znosić w milczeniu deptanie mej godności i słuchać kłamliwych i pogardliwych słów o Polsce, Polakach i ich historii, palił mi policzki. Uczucie przygnębienia, uczucie niewolnika, którego w każdej chwili, jak robaka, zgnieść mogą, leżało mi na sercu kamieniem młyńskim”.
Ale i w tym zaborze Polacy na różne sposoby próbowali znaleźć dla siebie jakieś miejsce i jakieś wyjście z trudnych sytuacji. Niektórzy przenosili się do Rosji macierzystej i tam robili prawdziwe kariery i wielkie pieniądze. Zresztą i w kraju można było dać sobie gospodarczo nieźle radę, co dokumentowali i Prus w „Lalce”, i Reymont w „Ziemi obiecanej”. A na co dzień Polacy kombinowali, jak się dało, zwłaszcza że biurokracja rosyjska słynęła z korupcji, bezkonkurencyjna w porównaniu nawet z austriacką. („Pewien żydowski handlarz z okolic tzw. kąta trzech cesarzy, tj. styku granicy pruskiej, rosyjskiej i austriackiej nad Przemszą, żalił się swemu rozmówcy na nieobliczalnych austriackich urzędników: carscy – wiadomo – biorą, pruscy – wiadomo – nie biorą, austriaccy zaś – nigdy nie wiadomo: biorą czy nie biorą?”).
Przymusowa egzystencja w obcym organizmie państwowym wytwarzała w każdym z zaborów bardzo skomplikowane emocjonalnie i intelektualnie relacje ze społeczeństwem państwa zaborczego. W zaborze rosyjskim negatywny stosunek do Rosji nie przeszkadzał fascynacji jej kulturą czy myślą polityczną. To z Rosji do Królestwa spłynęły idee socjalistyczne („dżuma Petersburga”). Zachwycano się też wielką literaturą rosyjską („dostojewszczyzna”). W Poznaniu zaś znano dobrze język niemiecki i przejmowano niemieckie sposoby gospodarowania, także wzorce organizacyjne. Dla Galicji centrum świata był Wiedeń i nawet w okresie międzywojennym prasa krakowska z uwagą rejestrowała wydarzenia z naddunajskiej stolicy, nie zauważając, że stała się ona już wówczas miastem co nieco prowincjonalnym.
Mozaikowa II RP. Tę całą sferę mentalności, wytworzoną w XIX stuleciu, zunifikować po 1918 r. było nie sposób, ona swoje cechy i różnorodności pokazuje do dzisiaj, tym bardziej że epoka PRL wiele z nich wręcz wzmocniła. Polaków nadal cechuje nieufność wobec władzy i prawa, działanie zrywami, myślenie „literaturą”, talent do konspirowania i „życia na niby”, rozmawiania na migi i między wierszami, umiłowanie tradycji powstańczej. Ci z Krakowa nie bardzo lubią tych z Warszawy, a kibice Górnika Zabrze już zawsze będą walczyć z kibicami Zagłębia.
Unifikować trzeba było przede wszystkim to, co było konieczne od razu, co pozwalało ustalić podstawowe porządki w państwie. Ten wstępny etap unifikacji zamknęło uchwalenie konstytucji marcowej w 1921 r., choć przecież nad ładem prawnym w wielu dziedzinach pracowano do 1939 r., z konkretnymi i wspaniałymi rezultatami, choć czasu zabrakło, by wiele rzeczy i spraw wyczyścić. Pomińmy tu kwestie czysto polityczne, bo i one w ciągu tego dwudziestolecia odkładały się na tempie i kierunku tych prac, zwłaszcza po 1926 r.
Problemy unifikacyjne młodego państwa chyba najbardziej widoczne były jednak w wojsku. Kadrę dowódczą po 1918 r. tworzyli oficerowie byłych Legionów Polskich, Polskiej Organizacji Wojskowej oraz Polacy z byłych armii zaborczych, rosyjskiej i austriackiej. Zwłaszcza połączenie w jeden korpus dowódczy oficerów, którzy przysięgali niegdyś wierność Habsburgom i Romanowom, było bardzo skomplikowane, gdyż odmienności w przyzwyczajeniach służbowych były bardzo duże. Inna musztra, inne oddawanie honorów, inne ujeżdżanie koni, inny styl. Wspomina o tym przedwojenny pułkownik Marian Romeyko: „Generałowie polscy z armii austriackiej tradycyjnie nosili luźno zapięty pas, opuszczony na biodra pod ciężarem bagnetu, w dodatku ze sprzączką przesuniętą na bok. Taki wygląd mógł doprowadzić do wściekłości starego oficera z armii rosyjskiej”. Były rosyjski gwardzista gen. Daniel Konarzewski powiedział do wiceministra spraw wojskowych gen. Stefana Majewskiego, gdy ten zwrócił mu uwagę na niewłaściwy rzekomo sposób salutowania: „tylko bez głupich dowcipów panie generale”. Mało co nie skończyło się pojedynkiem.
Każdy z zaborów wniósł do II RP swoje wewnętrzne kłopoty i problemy. One w tej czy innej formie zaistniałyby, nawet gdyby państwo polskie w XIX stuleciu istniało, miały niejako obiektywny charakter czy ciężar, jak choćby tzw. kwestia ukraińska. Niemniej fakt, że Polacy z tą kwestią, jak i z innymi, nie mieli szans skonfrontować się we własnym państwie, czynił je jeszcze trudniejszymi lub wręcz beznadziejnymi po 1918 r.
III RP ma więcej lat niż jej poprzedniczka, II RP. Ma swoje dokonania i swoje błędy oraz zaniechania. Proste porównania są ahistoryczne, to wiadomo, ale czy aby głębsze zrozumienie trudności, przed jakimi stanęli Polacy w 1918 r., nie powinno być dla nas, współczesnych, wielką lekcją pokory?