Rozbiory, klęski i zwątpienie. Już od pierwszych lat niewoli wykrystalizowały się trzy postawy wśród Polaków. Pierwsza deklarowała pogodzenie się z losem i kwestionowała sensowność jakiegokolwiek oporu. Dwie kolejne żywiły się wspólną nadzieją przekreślenia dzieła rozbiorów i odzyskania własnego państwa. Różniły się natomiast sposobem osiągnięcia tego celu. Jedni stawiali na czyn zbrojny i orężną walkę z zaborcami. Drudzy szansy odmiany losu upatrywali w przemianach wewnętrznych, wierząc, że wraz z modernizacją i umocnieniem polskiej substancji narodowej odmienią się też stosunki polityczne.
Przekonanie o nieodwracalności rozbiorów nasilało się zawsze w momentach klęski. Najwięcej było takich nastrojów bezpośrednio po trzecim rozbiorze, kiedy zmowa zaborców wydawała się trwała i niezniszczalna. Lojalność wobec obcych tronów deklarowała zwłaszcza arystokracja, najwięcej mająca do stracenia i kosmopolityczna w swoich poglądach. Szczęsny Potocki pisał: „Ja już jestem Rosjaninem na zawsze”. I był to list prywatny, więc pozbawiony koniunkturalnych motywacji.
Duch w narodzie odżywał, kiedy pojawiała się nadzieja na zwycięstwo. I ponownie upadał po kolejnej klęsce, nawet u tych, którzy do niedawna znajdowali się w pierwszym szeregu walki. Gen. Józef Zajączek był czołowym jakobinem w czasach powstania kościuszkowskiego i jednym z najdzielniejszych oficerów Księstwa Warszawskiego. Ale po klęsce Napoleona całkowicie zaprzedał się Rosji. W nagrodę car Aleksander I mianował go namiestnikiem Królestwa Polskiego, a on odpłacił służalczością, dzięki której stał się powszechnie znienawidzonym symbolem serwilizmu. Warszawiacy kpili z niego, że własnym przykładem postanowił zaświadczyć prawdziwość sentencji o zajęczym sercu.
Po upadku powstania listopadowego w rolę herolda ugody wcielił się świetny pisarz Henryk Rzewuski, autor niezwykle popularnych „Pamiątek Soplicy”, opiewających przeszłość i rolę szlachty jako strażniczki polskich wartości narodowych.