Okres stalinowski przeorał i trwale zmienił polską gospodarkę. Pytanie, czy był to skok modernizacyjny, wymaga bardziej złożonej odpowiedzi. W 1947 r. podczas konferencji partii komunistycznych i robotniczych w Szklarskiej Porębie zadecydowano, że istnieje tylko jedna droga do socjalizmu – wytyczona przez Kreml – i wszyscy powinni ją naśladować. W gospodarce wzór ten oznaczał dążenie do samowystarczalności (autarkii), priorytet przemysłu ciężkiego, uzyskanie efektu bardzo taniej siły roboczej poprzez sztuczne zaniżenie cen żywności i dostosowany do tego poziom płac oraz kolektywizację rolnictwa.
Dążenie do samowystarczalności okazało się nieusuwalną cechą systemu. W okresie międzywojennym, kiedy podobny model rozwoju przyjmowano w ZSRR, uzasadniano to tym, że jedyny kraj socjalistyczny musi działać we wrogim otoczeniu. Teraz, kiedy istniało już kilka państw socjalistycznych, można było dążyć do samowystarczalności w ramach bloku. Tymczasem nowa polityka zakładała samowystarczalność każdego z osobna. Z ekonomicznego punktu widzenia był to absurd. ZSRR, budując sobie strefę wpływów, nie ustawił gospodarek państw satelickich jako komplementarnych wobec jego własnej. Narzucił tworzenie pomniejszonych kopii. Korzyści, jakie mógł z tego odnieść, były mocno problematyczne. Mieliśmy tu do czynienia z prymatem ideologii nad realizmem, ze szkodą dla gospodarki. Po 1956 r. próbowano, na ogół bezskutecznie, przezwyciężyć tendencje autarkiczne, okazały się one jednak jednym z trwałych filarów systemu.
Wracając do polskiej perspektywy: z pewnością dokonał się wówczas skok w zakresie industrializacji i, co za tym idzie, urbanizacji kraju. Zbudowano zręby wielkiego przemysłu. Sukces ten miał jednak pewne strukturalne słabości.
Po pierwsze – industrializacja dokonała się pod osłoną autarkii, w warunkach odcięcia od gospodarki światowej, niejako pod kloszem.