Nawet gdyby powstańcy po dwóch miesiącach bojów doczekali się Armii Czerwonej i wspólnie z nią wyzwolili gruzy miasta, nie miałbym wątpliwości, że cena za zwycięstwo byłaby zbyt duża. 150–200 tys. zabitych cywilów, kilkanaście tysięcy żołnierzy i zniszczone miasto to czytelne dowody na tragiczny w skutkach błąd wojskowych i delegata rządu na kraj Jana Stanisława Jankowskiego, który tę decyzję zatwierdził. Powstanie warszawskie nie jest tylko klęską wojskową, polityczną czy humanitarną. Jest też klęską racjonalnego myślenia, a zarazem apogeum polskiego bohaterstwa.
Choć do walki warszawskie oddziały AK przygotowywały się od lat, nie miały one jednak wziąć udziału w działaniach z planu Burza ze względu na ryzyko strat ludności cywilnej. Decyzja wywołania powstania zapadła, gdy okazało się, że Józef Stalin za nic ma wysiłek polskiego żołnierza walczącego na Kresach i na Lubelszczyźnie. Zgodnie z założeniem Burzy oddziały AK starały się wyzwolić te terytoria przed nadejściem Armii Czerwonej i wystąpić przed Sowietami jako siła zbrojna rządu polskiego, prawowity gospodarz Polski. Sowieci nie tolerowali na swoim zapleczu AK i po zakończeniu walk przystąpili do rozbrajania polskich żołnierzy. Ci, którzy nie podporządkowali się Sowietom i odmówili wstąpienia do armii Berlinga, zostali wysłani transportami na wschód do obozów. Dowództwo AK w Warszawie musiało stworzyć plan awaryjny. Jego pomysł polegał na wyzwoleniu miasta przed Sowietami, czego Stalin nie mógłby zignorować, a nacisk opinii międzynarodowej miałby zabezpieczyć AK przed rozbrojeniem i zmusić Sowietów do uznania suwerenności władz polskich.
Ostateczna decyzja o wyzwoleniu miasta zapadła 21 lipca 1944 r. Podjęli ją generałowie Tadeusz Komorowski (Bór), Leopold Okulicki (Niedźwiadek) i Tadeusz Pełczyński (Grzegorz).