Bez euforii. 25 marca 1957 r. lało w Rzymie jak z cebra. Tuż przed godz. 18 delegaci z sześciu krajów założycielskich Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (Belgii, Francji, Holandii, Luksemburga, Niemiec, Włoch) przybyli na Kapitol. Przeszli obok kopii posągu Marka Aureliusza do Pałacu Konserwatorów. W odświętnie przystrojonej Sali Horacjuszy przyglądały im się posągi dwóch papieży – Urbana VIII i Innocentego X. Jednak zebrani szefowie rządów lub ministrowie mieli na uwadze nie tyle minione dwa tysiące lat dziejów Europy, ile ostatnie dwa dziesięciolecia, kiedy to właściwie wszystkie ich kraje przeżyły ogromną traumę.
W 1937 r. były – z wyjątkiem Niemiec i Luksemburga – zamożnymi państwami kolonialnymi. Włochy podbijały Libię i Etiopię, Belgia była usadowiona w Kongu, Holandia na Malajach, a Francja w swych licznych terytoriach zamorskich. W 1947 r. właściwie wszystkie były przegrane. Okupowane i podzielone Niemcy były przegranym absolutnym – militarnie, politycznie, gospodarczo i moralnie. Francja stała się co prawda stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i w Niemczech miała status mocarstwa zwycięskiego, ale nie zawdzięczała go realnemu wkładowi w powalenie III Rzeszy, lecz łasce Anglosasów, którzy potrzebowali czwartego do powojennego brydża z Józefem Stalinem. Włosi żyli co prawda legendą partyzantki i niemieckiej okupacji po obaleniu Benito Mussoliniego w 1943 r., ale na triumfatorów wojny nie wyglądali, stracili prestiż i kolonie – podobnie zresztą jak traciły teraz swoje Francja, Belgia, Holandia czy Wielka Brytania.
W 1957 r. nie było powodu do euforii. Amerykański plan Marshalla ożywił wprawdzie koniunkturę, co w Niemczech zachodnich nazwano cudem gospodarczym, a po śmierci Stalina w 1953 r. tzw.