„Wszystkie narodowości są równouprawnione”
Jedno cesarstwo, wiele narodów
Wieża Babel. „Jeśli wam kiedyś wpadnie w ręce stary banknot austriacki, zdziwicie się, w ilu językach wypisano tam słowa »dziesięć koron«” – pisał historyk sztuki Ernst Gombrich w swojej historii świata. W dziewięciu. Podobnie było z państwowymi dokumentami, choć nie zawsze używano wszystkich języków z całego cesarstwa; czasem ograniczano się do tych używanych w danym regionie. Tak np. blankiet telegramu w Galicji na początku XX w. był trójjęzyczny: wszystkie formułki (w rodzaju „adres nadawcy” itp.) były wypisane po niemiecku, polsku i ukraińsku.
Przez wieki mieszkańcy monarchii habsburskiej mówili różnymi językami i dialektami. W ogromnej większości nie mieli jednak żadnego poczucia narodowego, a w wielu wypadkach języki nie miały ustalonej formy, nie bardzo więc było wiadomo, ile ich jest. (Znane żartobliwe powiedzenie głosi, że językiem nazywamy taki dialekt, który ma własną armię i marynarkę wojenną).
W XIX w. jednak w całej Europie trwało zjawisko określane w podręcznikach jako odrodzenie czy też przebudzenie narodowe. (Określenie to nie jest zupełnie ścisłe, bo sugerowałoby, że już kiedyś jakieś narody istniały; jest jednak na tyle często używane, że wiadomo, o co chodzi). Rozwijały się ruchy nacjonalistyczne, postępowała kodyfikacja języków, ukazywały się słowniki, które często, choćby nie było w nich słowa o polityce, miały charakter radykalnych manifestów. Bo czymże innym była deklaracja, że – powiedzmy – ukraiński, słoweński czy czeski istnieją naprawdę, są odrębnymi, pełnoprawnymi językami nie gorszymi od niemieckiego?
Idea równouprawnienia narodowości.