Bezpieczny dystans. Pierwszą wojnę w dziejach ludzkości niemal na pewno stoczono na pięści i zęby. Jednak zaczynając od oszczepu i procy, każda wynaleziona przez człowieka broń miała za zadanie zwiększyć dystans w walce i zminimalizować problem różnicy siły (aby to sobie uzmysłowić, wystarczy zestawić mały drewniany atlatl – miotacz oszczepów – z mastodontem). Szybko się okazało, że im doskonalsza broń, tym mniejsze znaczenie siły, im większy dystans – tym większe bezpieczeństwo atakującego. To proste odkrycie zdominowało całe myślenie o walce, wraz z rozwojem techniki wojennej spychając nieubłaganie indywidualną dzielność na plan dalszy.
Już w starożytności pojawia się zjawisko sportów ciężkich (w Grecji boksu, zapasów i pankrationu) wraz z uznaniem, że dyscypliny te doskonale przygotowują do wojny. Wprowadzono więc sport jako jeden z głównych elementów wychowania, ceniono wysoko osiągnięcia na igrzyskach, ale na polu bitwy wymagano przede wszystkim dyscypliny. Podobnie jak w rzymskim legionie, gdzie zapasy stanowiły stały element treningu, nie miały jednak żadnego znaczenia dla sposobu użycia hasty (włóczni) czy gladiusa (miecza).
Kula głupia, bagnet zuch. W kolejnych epokach udoskonalano broń – zarówno defensywną, jak i ofensywną. Od wczesnego średniowiecza wśród wojowników coraz wyraźniej zaznaczał się podział na dwie warstwy – dobrze wyposażoną i wyszkoloną elitę (zawodowych najemników, takich jak Waregowie, konni rycerze) oraz tanią masę żołnierską, złożoną przeważnie z mobilizowanych ad hoc chłopów. Procesy demograficzne oraz pojawienie się broni palnej zmniejszały coraz bardziej rolę profesjonalistów, zawdzięczających pozycję indywidualnemu wyszkoleniu – szermierka stała się bardziej umiejętnością niezbędną w regulowaniu sporów honorowych niż w polu; zastąpiła ją plebejska walka na bagnety, uczona metodami musztrowymi przez podoficerów.