Nazwa Hoshii oznacza po japońsku „pragnąć”. Czego w takim razie pragnął lider tej grupy Kuba Więcek? Na pewno czegoś nowego – muzyczne ADHD i upodobanie do multitaskingu co jakiś czas każe mu coś zmieniać. W tym wypadku, inspirując się stworzonymi przez siebie podkładami rapowymi (nagrywał m.in. w duecie z raperem Kozą, współpracował też z artystami amerykańskimi), zaczął tworzyć coś, co jest hybrydą: trochę jeszcze muzyką elektroniczną – na pewno taką, w którą można się zagłębić, ale i potraktować jako tło – a trochę już jazzową, improwizowaną. Po współpracy z Michałem Barańskim i Łukaszem Żytą, znakomitymi jazzmanami, doskonale radzącymi sobie z pisanymi przez niego utworami, poszukał takich, którzy wnoszą do nowej muzyki więcej własnego ego. – Poczułem, że w tym momencie będę sobie już w stanie z tym poradzić jako lider – mówi Więcek.
Ostatecznie do Hoshii ściągnął pianistę Grzegorza Tarwida, basistę Maxa Muchę i perkusistę Miłosza Berdzika, z którymi dopracował ten repertuar na bazie swoich pomysłów. Doszła jeszcze laleczka Hoshii jako wizualna reprezentacja zespołu, a zarazem nośnik fabuły – rozwijającej się historii przybyszki z kosmosu. Sam lider jako instrumentalista odłożył saksofon altowy dla sopranowego, żeby sobie utrudnić zadanie, które zmierza ku formie bardziej przystępnej i zamkniętej. Czy prowadzi do piosenki? – Ostatnio w sto dni chciałem napisać sto piosenek, ostatecznie skończyło się po 13, ale w przyszłości chciałbym do tego wrócić – mówi Kuba Więcek, z którym rozmawia Bartek Chaciński.
***
Cieszymy się, że słuchasz naszych podkastów. Powstają one również dzięki wsparciu naszych cyfrowych prenumeratorów. Aby w pełni skorzystać z możliwości słuchania i czytania tekstów naszych autorów z bieżących i archiwalnych numerów „Polityki” i wydań specjalnych, dołącz do grona prenumeratorów Polityka.pl.