Z wielkim zainteresowaniem czytam w kolejnych numerach POLITYKI teksty z cyklu „Odchodzić po ludzku”. Autorzy poruszają w nich bardzo ważną tematykę, która w dobie naszego, starzejącego się przecież społeczeństwa będzie się stawać coraz bardziej aktualna, a problemy z nią związane będą wkrótce dla nas wszystkich wręcz palące.
Panujący jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Polsce model rodziny wielopokoleniowej, gdzie przysłowiowa babcia mieszkała z rodzicami i ich dziećmi, bezpowrotnie odchodzi w przeszłość. Obecnie młodzi chcą jak najszybciej wyprowadzić się do własnego lokum, a starszym pokoleniem (babcia, rzadziej dziadek) nie chcą ani nie potrafią się opiekować.
Mam 73 lata. W latach mojej młodości babcia w tym wieku to była zasuszona, zgarbiona staruszka, ledwo poruszająca się o lasce. Wraz z postępem medycyny średni wiek społeczeństwa znacznie się wydłużył (niektórzy twierdzą, że to nie wiek się wydłużył, lecz starość!), ludzie w moim wieku często są nadal aktywni zawodowo i chcą korzystać z pełni życia. Udzielają się społecznie, jeżdżą na zagraniczne wakacje, prowadzą bogate życie towarzyskie. W tej sytuacji opiekowanie się starszym, wymagającym pomocy rodzicem oznacza uwięzienie w domu, kursowanie między lekarzami a sklepem, a więc rezygnację z aktywnego życia. Coraz częściej rozglądamy się więc za jakąś placówką, gdzie w godnych warunkach, z należytą opieką można by umieścić naszego ukochanego członka rodziny, bez obawy o stan jego zdrowia i samopoczucia.
Moja 98-letnia mama przebywa od trzech lat w prywatnym Domu Seniora. To nowoczesna placówka, z jednoosobowymi pokojami, w każdym TV, klimatyzacja, pełny węzeł sanitarny i udogodnienia dla ludzi na wózkach. Dom oferuje pięć posiłków dziennie, zabiegi rehabilitacyjne, opiekę lekarską i pielęgnacyjną, podologa, fryzjera, atrakcje kulturalne, zajęcia świetlicowe... Żyć, nie umierać! Mama jest po udarze, bez świadomości, leżąca. W związku z tym wyraziłem zgodę na umieszczenie w jej pokoju drugiej osoby, w zamian za obniżenie kosztu utrzymania z 7,4 tys. zł do 6,4 tys. zł miesięcznie (mama nie korzysta z wyżywienia, jest odżywiana dojelitowo przez tzw. PEG). Dodatkowe koszty to pieluchomajtki, leki, środki higieny, ubrania, w sumie jakieś 400 zł miesięcznie. Koszty te pokrywam wspólnie z mieszkającą za granicą siostrą, dopłacając do skromnej emerytury mamy.
Stan zdrowia mamy, prawdę mówiąc, nie kwalifikuje się do domu seniora. Powinna przebywać w ZOL lub w domu opieki. Moje próby złożenia dokumentów w kilku takich placówkach spełzły jednak na niczym; w ZOL-u uznali, że konieczne będzie sądowne ubezwłasnowolnienie mamy. Przebrnąłem przez tę procedurę, trwała prawie 1,5 r. i uzyskałem status opiekuna sądowego. Co kwartał składam meldunki do sądu o stanie zdrowia mamy, jej miejscu pobytu i związanych z tym kosztach.
Niestety – kiedy już nazbierałem potrzebne dokumenty (dziewięć różnych oświadczeń, zaświadczeń itp.), oświadczono mi „proszę złożyć papiery i czekać”. Jak długo? Około roku.
W międzyczasie zrobiłem prywatny wywiad wśród znajomych korzystających z ZOL-u i włosy stanęły mi dęba na głowie. Wróżono tam mamie kilka miesięcy życia, w cierpieniu, z odleżynami i niewłaściwym odżywianiem. Postanowiłem więc, po naradzie z siostrą, że decydujemy o oddaniu mamy do domu seniora, licząc się z o wiele wyższymi kosztami. Chcemy mamie zapewnić jak najlepsze warunki pobytu i godną starość.
Przy okazji naszych starań, wizyt w kilku domach seniora, ZOL-ach i domach opieki zdobyłem pewną wiedzę na temat opieki nad ludźmi starszymi w naszym kraju.
• Po pierwsze, placówki prywatne, mimo oferowania usług na wyższym poziomie, nie otrzymują od państwa żadnych, choćby częściowych dotacji. A przecież odciążają państwo z części jego obowiązków, sprawując opiekę niejako zamiast niego.
• Po drugie, stan techniczny ZOL-i jest opłakany. To przeważnie budynki kilkudziesięcioletnie, odrapane, ponure, z połamanymi sprzętami, niedoposażone. „Opieka” sprowadza się tam do wymiany pieluch, karmienia (jak pacjent z jakiegoś powodu odmówi, bo np. za szybko – to trudno, niech nie je). Brakuje leków, środków higieny, wszystkiego.
• Po trzecie, mimo utworzenia w KPRM Departamentu ds. Polityki Senioralnej pani ministra bez teki Marzena Okła-Drewnowicz wydaje się mieć bardzo nikłe narzędzia, aby ten temat nagłośnić, a sytuację naprawiać.
• Po czwarte, wobec ograniczonej, o wiele za małej ilości miejsc w państwowych placówkach opiekuńczych i dość wysokich cen w sektorze prywatnym – łączna liczba oferowanych w nich miejsc jest o wiele za mała. Wszędzie obowiązują kolejki. (…)
• Po piąte, ludzie godzą się nieraz na umieszczenie swoich staruszków w odległych placówkach. (…) To siłą rzeczy oznacza wizyty rzadkie, ze szkodą dla kontaktów i więzi rodzinnych.
• Po szóste, wobec przewidywanego przez demografów znacznego wzrostu liczby obywateli w wieku 65+ konieczne byłoby stworzenie jakichś zachęt (finansowych, podatkowych) dla przedsiębiorców chętnych do inwestowania własnych środków w budowę i prowadzenie domów seniora na odpowiednim poziomie. Radykalne zwiększenie liczby miejsc w takich placówkach powinno doprowadzić do skrócenia kolejek, a także obniżki kosztów.
Tymczasem wydaliśmy już na opiekę (z której jesteśmy bardzo zadowoleni) ponad 250 tys. zł, musieliśmy się w tym celu zadłużyć, a w końcu sprzedać mieszkanie mamy, żeby mieć na dalsze opłaty. Nie mamy żadnej pomocy ze strony państwa ani władz gminnych, mimo że odciążamy je z obowiązków opiekuńczych.
TOMASZ DĄBROWSKI, OPOLE