Kiedy błyskał flesz, stłoczeni w tłumie zasłaniali się teczkami, ktoś z tyłu wołał: „– Uwaga, to fotografuje wydział finansowy!”. Rzeczywiście, miałby co łowić. W korytarzach, na schodach i w hallu wydziału handlu Stołecznej Rady Narodowej stłoczonych było, lekko licząc, 100 milionów złotych. Na tyle szacować trzeba przeszło tysiąc ludzi, z których każdy chce złożyć podanie o zakup samochodu w cenie około 100 tysięcy złotych. (…)
Dzienniki doniosły, że od poniedziałku 5 stycznia poczynając, wydział handlu przyjmować będzie podania o sprzedaż samochodów z importu („Warszawy” i „Syreny” kupić można od ręki, prosto z „Motozbytu”). Podano terminy, w których podania będą przyjmowane – dziesięć dni, po godzinie dziennie. Pierwsze podania miały być przyjęte właśnie w poniedziałek w godzinach 16–17. Ale przezorni stali już od rana. (…)
Żałosny był moment, kiedy o szesnastej czy też kilka minut później głos urzędnika z czoła kolejki wywołał pierwsze nazwisko z listy. Petenci czekający od rana sporządzili bowiem listę, żeby zapewnić sobie pierwszeństwo względem tych, którzy przyjdą dopiero po południu. Otóż pierwszy wywołany z listy był gdzieś daleko z tyłu i mimo szarpaniny nie mógł wyegzekwować swojego prawa do złożenia podania jako pierwszy. Wobec tego wyczytano następnego. Dalszym na liście, czy też w ogóle nie wpisanym opłacało się robić tłok, bo w ten sposób ich szanse rosły. Chluba stolicy zbijała się w coraz ciaśniejszy tłum. (…)
Dopiero w momencie, kiedy kolejka czekających przekroczyła 700–800 osób, w hallu na dole pojawiła się odręcznie czerwonym ołówkiem napisana kartka: „Podania można nadsyłać także pocztą”. (…) Okazuje się, że sprzedaż towarów, których jest za mało, wcale nie jest łatwiejsza niż tych, których jest za dużo.