Moja Mama odeszła osiem lat temu. Jeszcze w trakcie choroby błagała nas, żebyśmy nie oddawali Jej do hospicjum. Gdy było już źle, zgłosiliśmy się do tzw. hospicjum domowego z prośbą o pomoc. Pielęgniarka nie zjawiła się od razu, bo to był chyba weekend. Po morfinę jechaliśmy do szpitala na oddział onkologiczny; lekarka nie bardzo chciała nam dać, bo Mama nie była jej pacjentką. Ale udało się. Pani doktor powiedziała, jak dawkować.
W końcu odwiedziła Mamę też pielęgniarka z hospicjum domowego. Bardzo dobrze pamiętam tę rozmowę. Na wstępie zaznaczyła, że to nie jest tak, że będziemy mogli do niej dzwonić, kiedy chcemy, bo ona do południa pracuje w przychodni, ma dużo pacjentów itp. OK, zapytałam więc, kiedy Mamę będzie mógł zobaczyć lekarz. Za trzy dni. Pamiętam, że wypisała receptę po konsultacji telefonicznej z lekarzem na jakieś leki. Kazała szybko nam jechać do apteki i je wykupić, bo się spieszy – wręcz nas popędzała, była zniecierpliwiona.
Lekarz przyszedł w umówionym terminie. Obejrzał Mamę. Wychodząc, poprosił mnie do przedpokoju i powiedział: „Proszę pani, pani mama umrze w ciągu kilku–kilkunastu godzin. Gdybym wiedział, że jest tak źle, przyjechałbym szybciej. Przepraszam”. Widziałam w jego oczach autentyczne współczucie i zakłopotanie. Pani pielęgniarce zabrakło empatii. Może to rutyna? Wiem, że nie można generalizować. Ale nie powinno być tak, że w tak ciężkiej sytuacji jak odchodzenie najbliższych musimy się modlić, żeby trafić na empatyczną pielęgniarkę hospicyjną. Moja Mama niestety na taką nie trafiła.
MAGDALENA