O Polityce

Nie odwracajmy wzroku

Agnieszka Sowa w celnej analizie „Łowczy pęd” (POLITYKA 36) przytoczyła również moją opinię: „Do ustawy lobbingowej należałoby wprowadzić dla polityków i pracowników administracji publicznej obowiązek ujawniania faktu, że polują”. Aż się prosi, żeby dodać, że dla Polskiego Związku Łowieckiego powinien to być wymóg ustawowy, ponieważ myśliwi prowadzą nazwany na wyrost: dział gospodarki kraju. Z obrotem rocznym oscylującym wokół 300 mln zł. Setki przedsiębiorstw w Polsce mają obrót wyższy niż ta cała marnotrawna „gospodarka”. A gdyby tak w skali kraju postawić na turystykę przyrodniczą, w tym bird watching – który np. w USA generuje 32 mld dol. rocznie (!). Odszkodowania łowieckie w Polsce w zeszłym roku to była kwota 2,63 zł/obywatela. To kilogram ziemniaków, jeden bilet ulgowy... Tak wygląda ten nagi fakt. Tu mamy do czynienia z poważnym konfliktem interesów pomiędzy gospodarką RP a stowarzyszeniem wielce specyficznych hobbystów, którzy drenują nasze dobro wspólne. Niejawni myśliwi ulokowani na różnych stanowiskach w administracji kraju oraz w strukturach politycznych mogą działać potajemnie na rzecz swojej własnej organizacji – PZŁ. Nagminnie zdarza się, że polityk jest myśliwym – np. ministrem środowiska, obrony narodowej, spraw zagranicznych, posłem na Sejm, senatorem, ba, nawet prezydentem! Bywa również decyzyjnym urzędnikiem w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, dyrektorem GDOŚ lub RDOŚ lub dyrektorem Lasów Państwowych.

Znane jest powiedzenie „Bliższa koszula ciału”. Jak postąpi myśliwy – urzędnik czy polityk – gdy na jego biurko trafi sprawa dotycząca jego życiowej pasji i hobby? Jest to niestety pytanie retoryczne. Niejawność działań polujących decydentów ulokowanych na każdym poziomie zarządzania państwem jest ciemną sferą (…). Dlatego wśród leśników (większość Służby Leśnej poluje) i tzw. zwykłych myśliwych popularne jest powiedzenie: „Rządy i ministrowie się zmieniają – leśnicy i myśliwi zostają”. To prawda, jak pisze pani Agnieszka Sowa, że „Do tej pory żadna władza z nimi nie wygrała”. Spójrzmy choćby na ustawę o działalności lobbingowej, która w sprawie myśliwych jest bezzębna. (…)

Według Konstytucji zwierzęta w stanie dzikim są „dobrem wspólnym”. Ale tylko żywe! Gdy dostaną myśliwską kulę w nasadę karku albo w serce i padną martwe na ziemię, stają się własnością myśliwego. To najszybsza prywatyzacja. A co ze zwierzętami poranionymi kulami lub śrutem, pogryzionymi przez psy, zwierzętami, które trzeba ścigać i dobijać kolejnymi strzałami, potęgując ich cierpienie? A co z tymi leśnymi istotami, które nawet pomimo ciężkich ran umkną i umrą gdzieś w ostępach? Sami myśliwi piszą, że ranne duże zwierzęta stanowią ok. 25 proc. wszystkich, do których strzelają. Wśród ptaków mamy prawdziwą hekatombę zranień. Żadnej litości. Te postrzelane, lecz jeszcze wciąż żywe zwierzęta są dalej naszą odpowiedzialnością. Nas – całego społeczeństwa. Odwracamy oczy od współodpowiedzialności za straszliwy los, jaki gotujemy naszym sąsiadom na Ziemi. Białawe kości, które pospolicie spotykamy w czasie grzybobrania, są kośćmi właśnie tych zwierząt. Milczymy w sprawie zabijania dla hobby. Nie musi tak być. Niech żyją cudne zwierzęta i niech ożywa ludzka wrażliwość!

ZENON KRUCZYŃSKI, KIEDYŚ MYŚLIWY, DZIŚ AKTYWISTA EKOLOGICZNY

Polityka 38.2024 (3481) z dnia 10.09.2024; Do i od Redakcji; s. 91
Reklama
Reklama