Wreszcie Zachód czy wciąż Wschód
Wreszcie Zachód czy wciąż Wschód? Transformacja: z wysokości na jarmark
Jedną z pierwszych ważnych debat o kulturze tuż po czerwcowych wyborach do parlamentu w 1989 r. na pewno była ta dotycząca nowych zadań Ministerstwa Kultury i Sztuki. Przez media przewinęła się seria opinii, wśród których znalazły się i takie, że rzeczone ministerstwo w warunkach odzyskanej wolności przestaje być potrzebne. Swoje wątpliwości co do racji jego bytu wyrażał na łamach „Gazety Wyborczej” nawet Andrzej Wajda. Bo rządowa kuratela nad kulturą źle się kojarzyła. Podobnie jak państwowy mecenat.
Także dlatego premier Tadeusz Mazowiecki powierzył resort Izabelli Cywińskiej – reżyserce, artystce, a nie komuś, kto mógłby być odbierany jako reprezentant świata stricte politycznego. Zdawało się dominować liberalne przekonanie, że w kulturze, tak jak w gospodarce, państwa powinno być jak najmniej. Co prawda niedługo po rozpoczęciu urzędowania przez nową minister, kiedy (w ramach reformy Balcerowicza) podniesiono czynsze m.in. za lokale wynajmowane przez artystów na studia i pracownie, malarze i rzeźbiarze rozpoczęli mało widoczne w szerszej skali akcje protestacyjne, ale generalnie w społecznym osądzie kultura winna była umieć zarabiać na siebie, a nie obrażać się na rygory ekonomii.
Tymczasem rynek zaczął rządzić kulturą tyleż spektakularnie, co nieoczekiwanie. Zwłaszcza dla tych, którzy spodziewali się natychmiastowego rozkwitu nowoczesnego show-biznesu z jednej strony, a wysypu galerii sztuki promujących światowe mody artystyczne z drugiej. Galerie, owszem, powstawały masowo, tyle że trochę później, no i były to hipermarkety, „świątynie konsumpcji” potocznie zwane u nas galeriami handlowymi. W kulturze pierwszych lat transformacji zrewitalizował się zaś obieg jarmarczny.
Wyglądało to trochę tak, jakby wiejski odpust przeniósł się do miasta.