Współczesną gospodarkę ukształtowały trzy rewolucje przemysłowe. Do pierwszej doszło w Wielkiej Brytanii na przełomie XVIII i XIX w. Napędzało ją spalanie węgla w silnikach parowych, zwłaszcza w maszynach fabrycznych i lokomotywach. Paliwem drugiej, o sto lat późniejszej, budującej potęgę gospodarczą Stanów Zjednoczonych, był silnik spalinowy i powszechny dostęp do taniej ropy naftowej, a chwilę później gazu ziemnego. Obecna rewolucja przemysłowa energię czerpie ze źródeł odnawialnych i toczy się pod dyktando USA, Chin i (w mniejszym stopniu) Unii Europejskiej.
Rewolucja to dobre określenie, bo tempo przyrostu mocy montowanej w instalacjach fotowoltaicznych zmusza ekspertów do regularnej rewizji przewidywań. Choćby prognozy Międzynarodowej Agencji Energetycznej (MAE) o przyszłości globalnego rynku energii mówią, że do 2040 r. produkcja energii ze słońca będzie wyższa o 43 proc., niż myślano jeszcze w 2018 r. To przyspieszenie wynika z galopującego spadku cen technologii solarnej. Według MAE w kilku krajach o wielkich gospodarkach – np. w Chinach, Indiach, Niemczech czy Francji – taniej jest dziś postawić nową elektrownię słoneczną niż eksploatować węglową. A w Polsce, Szwecji czy Brazylii bardziej opłacalne od wydobywania węgla jest stawianie wiatraków na morzu. W Japonii rząd szacuje, że prąd z paneli będzie tańszy niż ten pochodzący z reaktorów jądrowych.
W 2020 r. zbudowano na świecie instalacje solarne o łącznej mocy 127 GW i wiatrowe o mocy 111 GW (dla porównania łączna moc całej polskiej energetyki to ok. 50 GW). W 2020 r. tempo montażu paneli solarnych i wiatraków było dwukrotnie wyższe niż rok wcześniej. Chiny (i Tajwan, bo czołowe firmy produkujące nad Jangcy mają tajwańskich właścicieli) zalewają świat coraz tańszymi panelami.